Prolog - Green tea


Link do masterposta: KLIK

Odrzucił grzywkę na bok i pozwolił, by chłodne powietrze z niedomkniętego okna po lewej stronie korytarza podrażniło jego rozgrzaną skórę. Był tu zaledwie kilka godzin, ale zdążył już zawiązać nowe znajomości i pozwolić na krytykę jednej dziewczynie w fioletowych włosach. Nie czuł potrzeby zatrzymywania jej przed tym. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że czasami każdy musi powiedzieć o kilka słów za dużo, by się zreflektować i zrozumieć swój błąd. Poznał też nastolatka, którego buzia nie zamykała się ani na minutę i Louis naprawdę zastanawiał się dlaczego radosny blondyn przebywa w takim miejscu. Ich czas jednak skończył się szybciej niż przewidywał, więc postanowił nie rozpoczynać tematu póki nie nadejdzie odpowiednia chwila i podarował mu skradzioną tego poranka z samochodu swojej mamy, słodką krówkę, jakby w podziękowaniu, Louis sam nie potrafił wyjaśnić sobie za co. Nie czuł, że słowa rodzicielki w jakikolwiek sposób się wypełniają. Wiedział, że początki bywają trudne, ale musiał być cholernym szczęściarzem, że dziś go to nie dotyczyło. A przynajmniej tak sądził.

Po chwili refleksji, podniósł się z miejsca i odszukał kolejne drzwi. Te były inne, mimo że Louis widział w swoim życiu masę drzwi. Te miały w sobie coś, czego nie potrafił zrozumieć. Nacisnął lekko klamkę i mimo że nie miał obowiązku pukania, czuł, że właśnie powinien to zrobić. Niestety było już za późno, więc wemknął do środka i delikatnie zamknął je za sobą.

Pomieszczenie było pomalowane na ciepłe kolory, zupełnie inaczej, niż pozostałe pokoje. Na północnej ścianie widniał ogromny kolaż ze zdjęć, a na szafce obok biurka stał flakon z kwiatami, szczotka do włosów i kilka nieznanych Louisowi przedmiotów. Zaintrygowany, zrobił krok na przód, by przyjrzeć się bliżej zdjęciom, gdy jego serce zatrzymało się z przerażenia.

Stojący w najdalszym kącie pokoju wiklinowy fotel zaskrzypiał i dopiero teraz Louis zdał sobie sprawę, że nie jest sam. Kurczowo trzymał w dłoni pager, choć sam nie wiedział, czy kiedykolwiek będzie mu potrzebny w celu wezwania pomocy. Przecież nie mogło się to zdarzyć już pierwszego dnia. Odwrócił się lekko i ujrzał ogromną burzę loków zwisających z nad oparcia bujanego siedziska i miał ochotę mentalnie skopać swój tyłek za to, że wcześniej nie zwrócił uwagi. Odchrząknął lekko, ale osoba wydawała się nie reagować. Przez głowę Louisa przebiegło milion myśli, od wycofania się do lekkiego szturchnięcia śpiącej postaci. Nie uczynił niczego z powyższych.

Gdyby ktoś na studiach powiedział Louisowi, że w przyszłości będzie stał w pomieszczeniu swojego pacjenta przez dziesięć minut i zastanawiał się, co tak naprawdę powinien zrobić, nie uwierzyłby, ale dziś było to rzeczywistością i poranne słowa jego matki uderzały w jego umysł z podwójną siłą.

Wwiercał właśnie swój wzrok w zaciśnięte na podparciu fotela pomalowane na różowy kolor paznokcie śpiącej osoby. Cóż, nie miał pewności, że śpi, ale jak na jego pierwszy dzień, liczył, że tak właśnie będzie. Usiadł więc po turecku na śliskiej podłodze, nasłuchując miarowego oddechu swej „ofiary”.

Pragnął opuścić to miejsce jak najszybciej, ale wiedział, że aby stąd wyjść musi użyć kodu dźwiękowego, co z pewnością przysporzyłoby mu jeszcze więcej niezręczności. Jaki więc był plan? Postanowił poczekać aż bohater jego dzisiejszej przygody da znak życia.

Ku jego radości nie trwało to długo. Kiedy znudzony oglądaniem zdjęć i całej, można powiedzieć prywatnej przestrzeni, jak podejrzewał śpiącej dziewczyny, jego oczy zwróciły się w stronę postaci, którą jeszcze niedawno podejrzewał o bycie niebezpieczną.

Jego serce zwolniło bieg, a może tak naprawdę przyspieszyło, Louis nie był kardiologiem do jasnej cholery, ale uczucie, które przebiegło przez jego ciało, gdy ujrzał wpatrujące się w niego boleśnie zielone tęczówki, z których smutek, ale i ciepło biły z takiej odległości, nie potrafił wykrzesać słowa. Wiedział, że powinien, ale nie potrafił.

Blada twarz chłopaka, długie ciemne rzęsy, burza loków, a przede wszystkim wspomniane wcześniej hipnotyzujące oczy, które świdrowały każdy zakamarek ciała młodego lekarza. Och, nie tego spodziewał się Louis. Zdecydowanie nie tego.

Gdy pierwsze uniesienie minęło, Tomlinson podniósł się z podłogi, przecierając twarz i zrobił krok w stronę nieznajomego. Fotel natychmiast zaskrzypiał i chłopak wiedział, że nie może zrobić już żadnego ruchu.

- Em, przepraszam. Spałeś… pomyślałem, że poczekam – zakłopotał się, co nie wróżyło nic dobrego. – Po prostu… chciałem się przedstawić, jestem tu nowy i… - urwał, mimo że siedzący niedaleko niego chłopak wykazywał zainteresowanie jego słowami. – Jestem Louis. Myślę, że od teraz będziemy widywać się częściej – posłał mu uśmiech, ale jedyne, co otrzymał w odpowiedzi to ciche siorbanie herbaty. Nie był urażony.

Doskonale wiedział, że powinien się już pożegnać i wyjść, ale jakaś dziwna siła uwięziła jego nogi i po prostu nie mógł. Dostrzegł, że na kolanach chłopaka siedzi puchaty kotek. Jego sierść była koloru szarości, a jego oczy świeciły żółcią. Louis niespecjalnie znał się na tych zwierzakach, ale wiedział, że są wyjątkowe. Całkiem jak ich właściciele.

Z zamyślenia wyrwały go dopiero różowe paznokcie chłopca, zatapiające się w burej sierści czworonoga.

- Um, przepraszam. To mój pierwszy dzień, naprawdę to spieprzyłem….. – poskarżył się, zamykając na chwilę twarz w dłoniach - W dodatku nie wiem, jak masz na imię, bo zapomniałem swojej karty z recepcji. A tak swoją drogą – zlustrował całe pomieszczenie wzrokiem – masz całkiem przytulny pokój, inny niż reszta. – miał nadzieję, że jego komplement wywoła jakąś emocję na twarzy lokatego, jak przypuszczał nastolatka.

Panowała między nimi cisza, ale Louis nie określiłby jej jako niekomfortową, czy bolesną. Była po prostu ciszą, jakiej potrzebuje czasem każdy człowiek. Siedzieli tak przez kolejne piętnaście minut, wpatrując się, Louis w spadające płatki śniegu, chłopiec w wiklinowym fotelu w Louisa.

Gdy pager starszego, zadzwonił dwa razy, obaj wiedzieli, że to koniec spotkania. Tomlinson wstał i przełamując zasadę, którą nakreślił chwilę wcześniej jego nowy pacjent, ułożył rękę na ramieniu chłopaka, obiecując, że następnym razem, to wszystko będzie lepsze.

Wyszedł, nie zdając sobie sprawy, że Harry wpatrywał się w niego przez cały czas, trzymając się ramienia w tym samym miejscu, w którym Louis przed sekundą umieścił swą dłoń i dziękując spadającej gwieździe, że po raz pierwszy jest to coś innego niż brązowy cukier i zielona herbata.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Dziękuję :)

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka