Green tea - Rodział 12.




Link do masterposta: KLIK

Jest środek nocy, gdy Harry zwleka się z łóżka i drepcze po zimnej podłodze. Nie wybrali jeszcze z Louisem wszystkich dywanów, wciąż mają czas, by to zrobić lub dosłownie - nie mają go. Harry obiecuje sobie w duchu, by zamówić je przez Internet z darmową przesyłką, o której wiele słyszał od Lottie. Wchodzi do błękitnego pokoiku, który oklejony świecącymi gwiazdkami, oddaje przyjemną atmosferę wnętrza. W kącie świeci się mała lampka z dinozaurem, a Harry uśmiecha się na ten widok, bo pamięta dokładnie dzień, w którym kupili ją z Louisem. Staje nad łóżeczkiem i zaciska dłonie na jednej z barierek. To, jak ulotna chwila, którą chciałbyś zatrzymać jak najdłużej.

- Wiedziałem, że Cię tu znajdę... - słyszy przyjemny pomruk, a chwilę później ciepłe ciało otula go od tyłu. Już nawet nie wzdryga się na ten dotyk. Przynajmniej wie, że idą w dobrą stronę.
- Musiałem sprawdzić, co u niego... - próbuje tłumaczyć, ale Louis zacieśnia uścisk i to wszystko, co się teraz liczy.
- Jest taki spokojny...
- To prawda, jest.
- I nie mogę uwierzyć, że to już 3 miesiące odkąd... - smuci się Harry, a Louis odwraca go przodem do siebie. 
- Posłuchaj, Debbie chorowała, a my nie mogliśmy nic na to poradzić. To cud, że Jamie żyje. Pamiętasz co mówił lekarz?
Harry skina głową, ocierając łzę.
- Po prostu... nie sądziłem, że będzie mi jej tak brakować. I Rosie... wciąż zadaje pytania, gdy wychodzisz do pracy...
- Pewnego dnia zrozumie, obiecuję. I pewnego dnia to wszystko będzie tego warte.
- Tak? - pyta wahającym tonem.
- Tak, usiądziemy wszyscy razem na werandzie, Jamie na Twoich kolanach, a Rose obok mnie na huśtawce, będziemy oglądać zachód słońca i wspominać dobre chwile. Wtedy opowiesz im o ich matce, o tym, jak wiele zrobiła, by dać im najlepsze życie, opowiesz im, dlaczego tak się stało, a oni trochę zrozumieją, trochę nie. Powtórzymy to wszystko rok później i dwa lata, i nawet wtedy, gdy Rose będzie szła na studia... Będziemy pamiętać o Debbie, bo to ona dała nam tę rodzinę i zawsze będzie jej symbolem. - Louis kończy ciepło, a Harry nie powstrzymuje już łez. Nie mówi nic, tylko całuje miękko swojego chłopaka. Ten z kolei wie, że to wystarczająca odpowiedź na jego propozycję. Pozwala sobie wziąć Harry'ego na ręce i zanieść do ich sypialni, gdzie przez resztę nocy śpią splątani ze sobą niczym kotwica i sznur. Nierozerwalnie.

Ranek jest bardziej szalony. Louis zasypia do pracy przez co śniadanie, które przygotował mu Harry staje pod znakiem zapytania. 
- Kochanie, przepraszam, możesz to dla mnie zapakować? Nie zdążę na moją zmianę! - jęczy, widząc niezadowolone spojrzenie chłopaka.
- Tak, to moja wina, że zaspałeś, źle nastawi... - nie udaje mu się dokończyć, bo Louis zamyka jego usta pocałunkiem.
- Ani słowa, mamy poniedziałek, a to jest wystarczające wytłumaczenie.
Harry śmieje się, ale nie dlatego, że tak trzeba, a dlatego że naprawdę kocha tego idiotę.

Kiedy żegna się z Louisem i postanawia przyrządzić sobie zieloną herbatę, słyszy płacz z pokoju Rosie. Zastaje córkę siedzącą na skraju łóżka i wycierającą mokre policzki. Jej włosy są w nieładzie po spaniu i to jedna z tych rzeczy, która może nie biologicznie, ale łączy ją z Louisem.
- Co się dzieje, Skarbie? - pyta i jest cierpliwy. - Miałaś zły sen?
Rosie kiwa głową, na co Harry przyciąga ją do uścisku.
- Obiecuję, że będę tu zawsze dla Ciebie, dobrze Rose?
- Tatusiu, gdzie jest mamusia?


Śniadanie przebiega już w nieco lepszej atmosferze. Harry ma Jamiego zawiniętego w specjalną chustę na piersi i pokazuje Rose, jak powinna trzymać poprawnie widelec. Wtedy rozbrzmiewa dzwonek do drzwi, a na twarzy chłopaka pojawia się zdziwienie.
- Czy my na kogoś czekamy, kochane robaczki? - mówi do swoich dzieci, chociaż i tak nie otrzymuje odpowiedzi.
Kieruje się w stronę drzwi, lecz kiedy je otwiera nie zastaje nikogo oprócz ogromnego pudełka z małym liścikiem oznaczonym jego imieniem. Podnosi je z trudem i stawia w korytarzu, by później przesunąć nogą do samej kuchni. Kocha w tym mieszkaniu to, że jest rodzinne, idealne dla ich czwórki, tak jakby Louis zaplanował już wcześniej, że będą rodzicami dwójki dzieci.

W opakowaniu znajduje 99 róż, każda w innym kolorze. Uśmiecha się i nawet jeśli urania łzę to nikt nie musi o tym wiedzieć. Kocha Louisa i ma zamiar przygotować na obiad jego ulubione danie. Czasem czuje, że to jedyne, co może zrobić, by sprawić, że Louis jest szczęśliwy.

Reszta dnia jest wyjątkowo nudna. Harry prasuje, robi porządki, piecze kurczaka w sosie śmietanowo-ziołowym, po czym karmi dzieci, przewija, pierze. Nic z tych rzeczy jednak mu nie przeszkadza, pamięta o rozpoczynających się niedługo studiach, jednak nie może podjąć decyzji. Tak naprawdę nie wie, co powinien zrobić. Ma teraz dwójkę dzieci, za które jest odpowiedzialny przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie wie, czy to nie będzie zbyt wiele do pogodzenia. Wciąż myśli. Kiedy dzieci ucinają sobie popołudniową drzemkę, on również kładzie się w salonie z interaktywną nianią na piersi i próbuje złapać trochę snu. Budzi go całus Louisa.

- Jesteś już w domu? - szepcze zaspany i podnosi się do pozycji siedzącej.
- Od jakieś godziny, kochanie, spałeś tak smacznie, że nie miałem serca Cię budzić - wyjaśnia.
- Ale! Ale musisz być głodny -
- Harry.
- Przygotowałem obiad, zaraz go-
- Wiem, widziałem i naprawdę nic się nie stanie jeśli obiad chwilę poczeka - obiecuje, a Harry się rozluźnia odrobinę. - Nic nie jesteś mi winien, pamiętasz? - mówi poważnie, na co młodszy spuszcza wzrok.
- Wiem, po prostu chciałem być dobry...
- Harry, Skarbie, jesteś więcej niż dobry! Jesteś wspaniałym chłopakiem i ojcem, jesteś wszystkim, czego nasza trójka potrzebuje, jesteś wszystkim czego ja potrzebuję, uwierz w to, proszę-
- Zjemy ten obiad razem? Naprawdę się starałem...
- Wiem i kocham Cię, przebrałem Jamiego, a Rosie wyszła z Lottie jakieś piętnaście minut temu. Co powiesz na obiad, a potem wspólną kąpiel?
- Brzmi jak plan - uśmiecha się Harry wyciskając pocałunek na skroni Louisa. Naprawdę stara się wierzyć w to, co mówi chłopak. Po prostu to jego przeszłość i ciągła potrzeba robienia czegoś, by być wystarczającym. To czasem zbyt wiele.

Siedzą w ogromnej wannie, przed kupnej której Louis nie potrafił się powstrzymać. Woda jest przyjemna, pachnie jednym z tych waniliowych płynów, jakie Harry wybrał zaraz po wyjściu z ośrodka. Louis pamięta drobne rzeczy, a Harry to docenia.
- Co Ty na to żebym zaplótł Ci później warkocze? - szepcze Louis, gdy chłopak kładzie się na jego klatce piersiowej, a Louis masuje delikatnie skórę jego głowy.
- Mhm, chciałbyś? - Harry patrzy w górę, a ten szeroko się uśmiecha.
- Oczywiście, że tak, kocham Twoje włosy...
- Kocham Ciebie - mruczy Harry, wodząc dłonią po tatuażach Louisa, który na to wyznanie błyszczy jaśniej, niż niejedna gwiazda na niebie.
Kiedy warkocze Harry'ego są zaplecione, Jamie leży na jego piersi, podczas gdy Rosie głaszcze go po główce. Louis robi im zdjęcia, prosząc o kolejne uśmiechy, głupie miny, czy poważne spojrzenia. Wszystko jest tak jak powinno.

Następnego dnia Louis jest na czas w pracy. Wita się ze wszystkimi, poprawiając łańcuszek na szyi, który dostał od Harry'ego na urodziny. To połówka serca i nawet jeśli ktoś zarzuci mu, że jest sentymentalny, to nie będzie się bronił. Do gabinetu wchodzi Liam, a wszyscy mu się kłaniają.
- Cześć, stary, nie miałem wczoraj jak Cię przywitać, ale dobrze, że jesteś - mówi do Louisa, a ten się śmieje.
- Tęskniłeś, co?
- Zawsze - żartuje - Ale mówiąc całkiem serio, mamy kłopot z nowym pacjentem. Nie chce z nikim rozmawiać, jest nieufny.
- Za co tu siedzi? - pyta nieprofesjonalnie Louis.
- Naćpał się i napadł na organizację katolicką, która szerzyła nienawiść i homofobię - mówi Liam spokojnie - Jest prawie w Twoim wieku. Może uda Ci się do niego dotrzeć-
- Okej, napadł na nich, ale kto go to wsadził? Sąd?
- Rodzina. Mówią, że to nie pierwszy taki incydent oraz że nie wiedzą dlaczego to się dzieje - tłumaczy.
- Co masz na myśli? Chłopak jest pewnie gejem, a Ci kretyni zmuszają go do robienia czegoś wbrew jego przekonaniom - Louis bierze to trochę do siebie.
- Tak, cóż - Liam drapie się po głowie - Właściwie to wspominali, że przez większość czasu jest przykładnym katolikiem, a potem jeden wybuch i...
- Łapię. To wszystko jest w jego karcie, prawda? Jimmy ostatnio spieprzył robotę, nie dostałem żadnych raportów z mojej przerwy.
- Wiesz jaki on jest...
- Ty będziesz za to świecił oczami, Payno, nie ja - śmieje się Louis - dobra, sprawdzę co u tego chłopaka. W jakiej jest sali?
- Na końcu ko...
- W sali Harry'ego? - pyta cicho, a Liam skina głową. To będzie dziwne, kurewsko dziwne, myśli Louis, ale i tak nabiera tempa, by dotrzeć tam jak najszybciej.


Pokój jest całkowitym przeciwieństwem tego, co oczekiwał. Wszędzie jest bałagan, a nawet kolor ścian, który wybrał Harry został zmieniony. Tym razem Louis ma notes i wie jak nazywa się chłopak. Elliot Kane, mówi sobie w myślach, po czym siada na krześle. Jego pacjent nie patrzy nie niego, tylko smętnie przygląda się ścianie, na której, cóż, nic nie widnieje.

- Cześć, jestem Louis Tomlinson i będę Twoim nowym lekarzem - zaczyna, nie oczekując nawet odpowiedzi - Słyszałem, że nie jesteś za bardzo rozmowny, ale to nie problem. Ja będę mówił. - bierze głęboki wdech. - Zostałeś zamknięty w naszym ośrodku, bo Twoja rodzina nie popiera stylu życia jaki chciałbyś prowadzić, gdzieś tam na wolności pewnie czeka na Ciebie Twój chłopak i martwi się dlaczego od niego nie odbierasz. Tym samym, nie ma pojęcia, że tu jesteś oraz nigdy nie poznał Twojej rodziny. Organizacja, jaką zdecydowałeś się napaść ma powiązania z Twoją rodziną. Wszyscy są wierzący, Ty nie. Na dodatek jesteś gejem, nie radzisz sobie z pogodzeniem tych dwóch ról, więc od czasu do czasu bierzesz narkotyki, pozwalając sobie na zapomnienie. Zgadza się? Och... czekaj! Twój chłopak o tym nie wie, więc masz dodatkową tajemnicę, która zabija Cię od środka.

Louis zamyka usta, a przez kolejne kilkadziesiąt sekund chłopak siedzący na łóżku nie porusza się.
- Skąd to wszystko wiesz? - mówi cicho, nie obdarzając go spojrzeniem.
- Jestem tu najlepszy, kochanie - śmieje się. - Louis Tomlinson - podaje mu rękę.
- Elliot Kane - odwzajemnia uścisk.
- To zawsze jakiś początek - komentuje, wiedząc jak wiele pracy go czeka.

Wizyta u Zayna jest o wiele przyjemniejsza. Siedzą na łóżku i nadrabiają zaległości. Mulat krytykuje lekarza który zastępował ostatnio Louisa, a ten z kolei nie może nic poradzić na rosnące w jego piersi szczęście. Docenia to, że naprawdę wszyscy go tu lubią. Posiadanie pracy marzeń i opinii dobrego lekarza to jak spełnienie najskrytszych snów.
- Więc niedługo wychodzisz, co? - śmieje się Louis.
- Tak, podobno, nie chcę robić sobie nadziei, wiesz, jak jest...
- Przestań, czytałem raporty, nawet jeśli Jimmy był do kitu jako osoba, to pomógł Ci przezwyciężyć lęk. To się ceni.
- Po prostu nie był Tobą, wiesz? - przytula go. - Jak Harry? I dzieciaki? - pyta, a potem pokój rozbrzmiewa w głośnych rozmowach.

Trzecią osobą, jaką odwiedza Louis jest Taylor. Nieszczególnie dziwi go widok zapłakanej dziewczyny.
- Hej, Tay, bierzesz leki? - nie chce być uszczypliwy, ale jeśli nie przestanie chować ich pod materacem, źle to się skończy.
- Co? Jakie leki? - zgrywa idiotkę.
- Wiesz, czasem myślę, że chcesz tu zostać na zawsze... - mówi.
- Nie mam do kogo iść, faceci są do kitu, znów mi złamał serce, o tak! - demonstruje, po czym wybucha płaczem. Louis siedzi tam dopiero kilka minut, a już jest zmęczony jej osobą.
- Może po prostu powinnaś przestać szukać? Spójrz... ja i Harry.
- Ty i Harry! Napisałam o Was kolejną piosenkę! - cieszy się, a łzy, które jeszcze przed chwilą spływały po jej policzkach, nie mają już znaczenia.


Kiedy Louis jest wreszcie w domu dochodzi ósma. Nie przywykł do wracania o tak późnej porze, ale masa papierkowej roboty po jego zastępcy sprawiła, że nie miał wyjścia. Harry czeka na niego w kuchni z obiadem i jest to jeden z najpiękniejszych widoków, widoków na jakie czeka cały dzień.
- Cześć, kochanie - całuje go w usta i pozwala, by Harry tulił go jak koala przez następne kilka minut.
- Tęskniłem za Tobą, Rosie złapała katar, a Jamie ciągle łapał kolkę - marudzi, ale Louis mu na to pozwala.
- I poradziłeś sobie świetnie, prawda?
- Tak - mówi dumnie Harry, a na jego usta wpełza uśmiech. - Cieszysz się?
- Oczywiście, że tak, nigdy nie miałem wątpliwości, że będzie inaczej. Przykro mi tylko, że nie mogłem tu być dla Was.
- To w porządku, zarabiasz na naszą trójkę, Lou-
- Harry, nawet nie zaczynaj - mówi obronnie Louis i ściąga koszulę. - Jestem głodny, co jemy?
- Przygotowałem to, o co prosiła Rosie... klopsiki z mięsem...
- Brzmi cudownie, poproszę cały zestaw, panie Styles. - uśmiecha się, a chłopak nakłada im obu jedzenie na talerz.
- Jak było w pracy? Jakieś zmiany? - pyta młodszy.
- Właściwie to tak... - jest szczęśliwy, że Harry zawsze interesuje się wszystkim, co dotyczy jego i jego pracy. Czasem dobrze jest o tym z kimś porozmawiać. -Zayn niedługo wychodzi, pytał o Was.
- Poważnie?! - entuzjastyczny okrzyk wypełnia kuchnię.
- Mhm - potwierdza Louis - Taylor znów napisała o nas piosenkę - śmieją się razem - a no i jest ten nowy pacjent... w Twoim pokoju.
- Nowy pacjent? W moim pokoju? - jest wyraźnie zainteresowany.
- Tak, ale wszystko wygląda tam inaczej - mówi Louis - to już nie to samo miejsce. Chłopak jest gejem, a jego rodzina tego nie toleruje, jego chłopak nie wie, a on w dodatku ćpa na boku. Ciężka sprawa.
- Rozgryzłeś go, prawda? Na wejściu? Zawsze tak dobrze czytasz z ludzi, Lou...
- A wiesz co teraz czytam z Ciebie?
- Tak? - pyta niepewnie, a Louis nie podąża z odpowiedzią. Zamiast tego ściera z kącika jego ust odrobinę sosu, po czym całuje go miękko. Harry zawstydza się, jakby to był pierwszy raz. Zawsze to robi.
- Więc nie muszę być zazdrosny o tego... - siada na jego kolanach okrakiem.
- Elliot. Elliot Kane - mówi Louis i kręci głową. - Głuptasie, mam najcudowniejszą rodzinę pod słońcem. Czy mógłbym chcieć czegoś jeszcze?
Harry się peszy.
- Właściwie to...tak? Wiem, że chciałbyś...
- Harry.
- Lou, ale ja wiem...
- Harry, spójrz na mnie, proszę - wykonuje jego polecenie, a Louis przebiega delikatnie palcami po jego kościach policzkowych - wszystko w swoim czasie, wszystko, gdy będziesz gotowy, ja się nigdzie nie wybieram i pewnego dnia, gdy stwierdzisz, że chcesz się ze mną kochać, po prostu przyjdź i bądź otwarty na ten temat, tak? Nie twórzmy bezsensownych granic, tam gdzie ich nie potrzebujemy.
- Mówiłem Ci już, jak bardzo Cię kocham? - uśmiecha się ze łzami w oczach.
- Ja Ciebie też, ja Ciebie też, maluchu.


Wieczorem, gdy obaj leżą w łóżku, ich kończyny splątane, Louis przypomina sobie o swoim malutkim pomyśle, jaki od pewnego czasu planuje wcielić w życie. Pudełeczko ukryte jest głęboko na dnie szafy, choć nikt go nie szuka. Mężczyzna czeka na odpowiedni moment, choć teraz leżąc wtulonym w Harry'ego stwierdza, że każda chwila jest idealna, bo dzieli ją z kimś, kogo kocha.



:)










Green tea. - Rozdział 11.




Link do masterposta: KLIK

Życie na wolności wydaje się jeszcze dziwniejsze, niż Harry mógł sobie wyobrazić. Może robić te wszystkie rzeczy, których nie robił od lat i naprawdę nie wie, jak sobie z tym poradzić. Czasami płacze w poduszkę, nie chcąc, by Louis martwił się o niego. Ten jednak zawsze wie, kiedy chłopiec ma gorszy dzień i nawet jeśli znajduje go bałaganem, wspina się na łóżko tuż za młodym ciałem i przyciąga go w swoje ramiona, nucąc pod nosem ich ulubioną piosenkę. Ich wspólne poranki, wieczory i wyjścia na zakupy stają się rutyną. Mieszkają teraz z rodziną Louisa, co sprawia, że Harry czuje się piątym kołem u wozu. Nie wyobraża sobie jednak, że miałby wrócić do matki, kobiety, która nagle stała się dla niego obcym człowiekiem. Może jest trochę zrozpaczony tym faktem, ale nie daje tego po sobie poznać.

Leżą właśnie z Louisem zakopani w kołdrę, zegar wskazuje szóstą wieczorem, ich uśmiechy są leniwe, dzielą się drobnymi pocałunkami i muśnięciami w szyję.

- Wiesz? – zaczyna Harry, a żarówki w oczach Louisa zapalają się błyskawicznie. Jest coś w słuchaniu Harry’ego co nigdy mu się nie znudzi. Bez znaczenia, czy mówi tą samą rzecz trzeci raz. – Kiedy byłem w…no, wiesz, w ośrodku, zawsze zastanawiałem się, jak wygląda Twój pokój. Nigdy nie miałem odwagi spytać, sam nie wiem… A teraz, jestem tu z Tobą i…
- Och, kochanie. Ktoś tu ma czuły moment – Louis śmieje się cicho i przyciąga Harry’ego bliżej siebie. – To już ponad trzy miesiące. Jestem z Ciebie taki dumny.
- Ja nie jestem – odpowiada cierpko.
- Haz…
- Przepraszam – wzdycha – czuję się bezużyteczny, nie wiem, co mam ze sobą zrobić, Lou – jęczy, chowając twarz w zagłębieniu szyi swojego chłopaka. Nie chce znów się rozpłakać. To byłby piąty raz w ciągu trzech dni. Za dużo.
- Hej! Posłuchaj… - Louis siada i wskazuje Harry’emu by zrobił to samo. – Przeszedłeś przez piekło, byłeś przez lata w zamknięty ośrodku. Niesłusznie. – akcentuje mocniej ostatnie słowo – To oczywiste, że proces adaptacji do nowego otoczenia potrwa. – mówi spokojnie, ważąc słowa. Harry wpatruje się w niego z miłością. – Wiem, że to wszystko dla Ciebie trudne. Dlatego staram się, jak mogę żebyś…
- Kocham Cię…
- Co?
- Boże, tak bardzo Cię kocham, jestem takim szczęściarzem – rzuca się na Louisa i atakuje jego usta gorącym pocałunkiem. Ich ciała pasują do siebie idealnie. Starszy nie może doczekać się, by pokazać Harry’emu jak to jest dostawać coś, a nie tylko dawać i być branym. Ale wie, że musi poczekać. Przynajmniej tyle, by Harry czuł się swobodnie na wolności. Wie to.
- Powinienem pójść do pracy… Nie mogę tak po prostu tu mieszkać – mówi chwilę później, a Louis wywraca oczami.
- Oczywiście, że możesz, jesteś moim chłopakiem. I raczej do szkoły, skarbie – poprawia go i sięga pod łóżko, wyciągając kremową teczkę.
- Co to jest?
- Zobacz – siadają wygodnie, a Harry otwiera arkusz. Jest tam kilka kartek, jakaś pieczęć i logo uczelni w Londynie. Harry nie rozumie.
- Idziesz na studia? – pyta zaskoczony. Nie wie, co ma czuć.
- Nie, głuptasie. Ty. Ty idziesz na studia – wskazuje na wytłuszczone zdanie. - Harry Edward Styles – czyta, a młodszy stara się poskładać wszystko w całość.
- O czym Ty mówisz? Ja… ja nie składałem, nawet mnie nie stać żeby… - Louis całuje go miękko.
- Chcę żebyś był szczęśliwy, pozwól mi… pozwól mi sprawić, że tak będzie. Nie wybrałem kierunku, bo wiem, że myślałeś nad kilkoma, a teraz możesz podejmować decyzje sam. Czekają na mejla od Ciebie do środy.
- Louis… - Harry ma łzy w oczach.
- kocham Cię, po prostu. – odpowiada skromnie starszy i pozwala się całować przez kolejną godzinę.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję!

Jest około dziewiątej, gdy po pokoju rozchodzi się pukanie.
- Louis? Harry? Mama woła Was na kolację – głos Lottie jest stłumiony przez grube drzwi.
- Dzięki Lots! – odpowiada Louis, po czym całuje miękko szyję swojego chłopca. Prawdopodobnie nigdy nie wyszliby z łóżka gdyby nie kolacja.
- Idziemy?
- Haz, to jeszcze nie wszystko. To nasza ostatnia wspólna kolacja…
- Słucham? – chłopak marszczy brwi, czuje jak narasta w nim panika.
Louis grzebie chwile w kieszeni bluzy, która wisi niedbale na oparciu krzesła. Do uszu Harry’ego dociera brzęk kluczy.
- Louis, nie rozumiem, o co chodzi? Wyjeżdżasz? – już prawie płacze. Louis kręci głową i prosi, by się uspokoił.
- To nasz nowy dom, Harry, nowy dom. – szepcze, a w głowie Harry’ego wszystko składa się w całość.
- Kupiłeś nam dom? – samotna łza opuszcza kącik jego oka.
- Właściwie to mieszkanie, na razie- nie udaje mu się dokończyć, bo jego ciało oplata drugie, te należące do chłopca. Do chłopca, z którym zamierza mieć wspólną przyszłość. W ich nowym domu. Już wkrótce.

Louis wchodzi na oddział nieco spóźniony. Liam stoi w gabinecie i przegląda jakieś raporty. Wydaje się być zaniepokojony, ale Tomlinson woli nie pytać. Przebiera się szybko i biegnie na obchód. Do swoich starych i nowych pacjentów. Cóż, na pewno nie do Harry’ego, który śpi teraz smacznie w jego łóżku, myśli i uśmiecha się pod nosem zanim wchodzi do pokoju Taylor.
- Dlaczego wciąż rozmawiamy o mnie, Louis? – jęczy dziewczyna, gdy po kilkunastu minutach sesji Louis jej nie kończy. Wziął sobie za cel pomoc tym ludziom i naprawdę chce to zrobić, ale nie może, kiedy ona zachowuje się w ten sposób.
- Co chcesz wiedzieć? – wzdycha zrezygnowany.
- Co u Harry’ego? – pyta od razu, a lekarz nie może powstrzymać się od przewrócenia oczami.
- Ma się dobrze, idzie niedługo na studia, zaczyna coś nowego, coś co mam nadzieje zaowocuje lepiej, niż jego poprzednie życie. – Taylor się uśmiecha i milczy przez chwilę.
- Napisałam o Was kolejną piosenkę!


Pokój Zayna jest ciemny. Okna zasłonięte są grubym, ciężkim materiałem, a Louis z ledwością dostrzega strumień światła, który przebija się w jednym miejscu, tworząc namiastkę szczęścia, której każdy pacjent szuka. Chłopak leży na łóżku, obrócony tyłem do drzwi, co jest zaskakującą nowością…
- Nie śpię, możesz usiąść – szepcze, a Louis robi dokładnie to, co powiedział.
- Wszystko w porządku? Skąd te zasłony? – pyta delikatnie, czekając aż Zayn się odwróci, ale to nie następuje.
- Było tu zbyt jasno, więc je założyli.
- Zayn, masz doła? Pytam jako przyjaciel, nie lekarz. – odkłada na bok notes i długopis. Zayn wzdryga się na szelest, ale powoli odwraca się przodem.
- I nie będziesz próbował tych swoich mądrych sztuczek? – pyta cicho, a Louis zgadza się skinieniem głowy.
- Więc co się dzieje? Nie malowałeś od tygodni, teraz to…
- Chcę stąd wyjść, chcę zabrać Liama na randkę, chcę żeby… - zasłania twarz rękoma.
- Czekaj, co? – Louis segreguje myśli. – Liama?
- Powiedział, że się zgodzi, ale dopiero…
- Dopiero kiedy stąd wyjdziesz – kończy Louis i uśmiecha się smutno. – Więc wyznaliście sobie uczucia? A co z jego…
- Z Sophią? – Louis jest zaskoczony, jak wiele się zmieniło. Wziął kilka tygodni wolnego, by być z Harrym, ale to nie jest to, czego oczekiwał. – Nie są już razem, ona wyjechała do LA…
- Punkt dla Ciebie, wciąż jesteś w mieście – żartuje Louis, a Zayn uderza go w ramię.
- Jesteś podły!
- Chciałeś przyjaciela, nie lekarza – pokazuje mu język.
- Więc co poradziłby mi lekarz? – pyta poważnie. I to chyba pierwszy raz, gdy to Zayn chce pomocy Louisa.
- Powiedziałby prawdopodobnie, że musisz zacząć brać swoje leki, a nie chować je w doniczce drzewka bonsai…i
- Co? S-skąd? – Zayn jest zaskoczony.
- Skąd wiem? Zayn… - uśmiecha się szyderczo.
- Nigdy tego nie zgłosiłeś! Dlaczego?
- Chciałem żebyś był gotowy, teraz chyba jesteś, prawda?
Zayn przytakuje niepewnie.
- Oprócz leków ważne są rozmowy. Jeśli chcesz innego lekarza nie ma problemu. – proponuje, jednak na twarzy Zayna pojawia się grymas. – Może chociaż spróbujesz? To Twoja decyzja. Ja mogę tu być, wiesz to.
- To już wszystko? – pyta chłopak, zaciskając palce na prześcieradle.
- Myślę, że najważniejsze przed Tobą, musisz uwierzyć w siebie i dać sobie szansę na wyjście z tego okropnego miejsca.
- Hej! Pracujesz tu!
- Wiem. – śmieje się – ale od drugiej strony to działa całkiem inaczej, uwierz. Mówię bardziej z perspektywy Harry’ego.
- Co u niego?
- Świetnie, przeprowadzamy się dzisiaj. – odpowiada z uśmiechem i rosnącymi na policzkach rumieńcami.

*

- To czternaste pudło, a moje ręce odmawiają posłuszeństwa – jęczy Louis, gdy siada na jednym ze schodków. Harry dołącza do niego i śmieje się pod nosem.
- Dlaczego jesteś dziś taki marudny? – pyta, a Louis udaje, że się obraził. – Ciężki dzień w pracy?
- Pamiętasz Jake’a? Jest okropnie pewny siebie, najgorszy typ pacjenta – wzdycha i otwiera puszkę z napojem. – Chcesz trochę? – podaje Harry’emu.
- Może powinieneś mu pozwolić? Być takim jakim chce… - mówi cicho, czując, że nie powinien jednak oceniać Louisa.
- Może masz rację, jutro tego spróbuję – całuje go miękko w policzek – powiedz mi raz jeszcze, dlaczego odmówiłeś firmie od przeprowadzek?
Harry się śmieje.
- W takim razie dlaczego nie wynajęliśmy stada mojego rodzeństwa do pomocy? – jęczy dalej, a Harry bierze w dłonie jego ręce i delikatnie je rozmasowuje. Na twarzy Louisa od razu pojawia się ulga.
- Rozluźnij się, jesteś spięty… nie możemy wprowadzać takiej atmosfery do naszego nowego domu – żartuje, a Louis czuje, że po części ma rację.
- Ile pudeł zostało?
- Około dziesięciu – szepcze lokaty, a w jego ustach brzmi to jak przyjemność.



Wieczorem prawie wszystko jest na swoim miejscu. Louis siłuje się jeszcze z biurkiem i komodą, które zamówił do jednego z pokoi, gdy rozbrzmiewa dzwonek do drzwi.
- Harry, otworzysz?
- Tatuś! – Louis słyszy piskliwy głos trzyletniej Rosie i już wie, że Harry tuli ją do swojej piersi. Postanawia zostawić meble i dołączyć do swojej nowej-nietypowej rodzinki. Debbie siedzi przy stole w kuchni i masuje brzuch.
- Cześć, moi drodzy – wita się z gośćmi, po czym stawia wodę na herbatę. Rose nadal siedzi na rękach Harry’ego, który błyszczy jak najszczerszy diament. Louis uwielbia ten widok. Postanawia im nie przerywać i zaczyna rozmowę z kobietą.
- Przepraszam, że wpadłyśmy tak późno, ale mała nie dawała mi już spokoju – wzdycha, wyraźnie zmęczona.
- To w porządku, jesteście tu zawsze mile widziane, obie, a nawet cała trójka – wskazuje na brzuch z uśmiechem.
- Tak, cóż, dziękuję, czuję, że to będzie chłopiec, wiesz? To już naprawdę niedługo… - mówi sennie, a Louis wpada na pomysł.
- Harry, co Ty na to, by Rosie została u nas na kilka dni? Debbie odpocznie trochę…
- Debbie? – pyta Harry, nawet nie musi mówić, jak bardzo podoba mu się ten pomysł.
- Naprawdę? Chcielibyście? Nie mam dla niej rzeczy…
- Może kiedy Cię odwiozę, po prostu dasz mi parę ubrań i ulubione zabawki tego aniołka – mówi Louis, a Debbie zgadza się bez słowa.



Wciąż pozostaje kilka miesięcy do rozpoczęcia studiów przez Harry’ego. Mimo tego, Louis zawsze wydaje się być zainteresowany tematem i z każdych zakupów wracają z nowym notesem, książką, czy teczką na dokumenty. Jednego dnia Louis zamawia Harry’emu laptopa z najnowszym oprogramowaniem, bo takie są teraz najmodniejsze i chłopiec nie wie, jak ma podziękować. Louis widzi zawahanie w jego oczach, jednak chwilę później ustępuje ono miłości. I to jest to, co starszy kocha – sprawiać, by Harry był szczęśliwy i czuł się bezpiecznie.
- Zjemy chińszczyznę? – proponuje, siadając na kanapie obok swojego chłopaka. Harry próbuje ustawić coś w telefonie, gdy przerywa mu przychodzące połączenie. Nieznany numer. Wciąż jest nieufny, więc podaje Louisowi aparat, a ten bez chwili zwątpienia przesuwa zieloną słuchawkę.
- Czy rozmawiam z panem Harrym Stylesem?
- Przy telefonie – kłamie Louis.
- Panie Styles, mam do przekazania bardzo przykrą wiadomość. Pańska… To znaczy Debbie…
- Co z nią? – Louis podnosi się i krzyczy do telefonu.
- Przykro mi, zmarła podczas porodu. Krwotok wewnętrzny… więcej może przedstawić panu lekarz, jeśli zdecyduje się pan przyjechać…
- Co z dzieckiem? – blednie na myśl, jaka przebiega mu przez głowę. Harry próbuje zrozumieć, co się dzieje, ale panika go paraliżuje. Nie jest w stanie nawet nic powiedzieć.
- Proszę przyjechać, podam panu adres…



Szpital jest wypełniony ludźmi. Louis trzyma Harry’ego mocno, gdy przeciskają się przez tłum. Trochę czasu trwało wyjaśnienie chłopcu, co się stało i dlaczego. Nie jest dobrze, ale nie mogą pozwolić sobie na rozsypkę, nie teraz, kiedy los Rosie i możliwie narodzonego dziecka stoi pod znakiem zapytania.

Kobieta, która ich przyjmuje jest lekarką, która odbierała poród. Po raz kolejny składa kondolencje i tłumaczy, że zrobili wszystko, co w ich mocy. Niestety doszło do komplikacji i można było uratować tylko jedno z nich.

- Pańska… - mówi do Harry’ego, ale jest zmieszana, widząc, jak Louis ściska jego rękę, więc kaszle krótko i kontynuuje – Debbie przed porodem podpisała pewien dokument. Matki decydują się na to, gdy ciąża jest zagrożona, gdy pochodzi z gwałtu lub gdy wiedzą, że w rodzinie dochodziło do podobnych komplikacji…
- Ale mówiła, że wszystko jest w porządku, że czuje się dobrze – buntuje się Harry, a pani doktor zaciska usta w prostą linię.
- Nie chciała pana martwić, ale… była tylko na dwóch wizytach i to w pierwszym trymestrze, później niestety zaprzestała odwiedzać swojego lekarza ginekologa. – tłumaczy kobieta, a obaj, Louis i Harry są zaskoczeni.
- Po państwa reakcji widzę, że to coś, o czym nie wiedzieliście. To cud, że urodził się zdrowy.
- To…to chłopiec? – pyta ze łzami w oczach Harry.
- Tak, panie Styles. Ma pan syna. – mówi ciepło, a Harry płacze w ramionach Louisa. Obaj wiedzą, że nie jest jego ojcem, ale fakt, że Debbie ufała im na tyle mocno, by wpisać go w dokumencie jako drugiego rodzica świadczy o wielkich nadziejach, jakie w nich pokładała. Nie mogą jej teraz zawieść. Nie, gdy oddała życie za swoje dziecko…
Gdy Harry się nie uspokaja, pani doktor wychodzi, by dać im chwilę prywatności.
- Rose jest w pokoju dziecięcym na końcu korytarza – mówi spokojnie Louis – wiem, że jest ci ciężko, ale musisz… musisz wziąć się w garść Harry, masz dla kogo żyć. Ona potrzebuje Cię najbardziej na świecie właśnie teraz. Ten mały chłopiec też.
- Więc… nie jesteś zły? – ociera twarz.
- Zły? Skarbie, o co mam być zły?
- Dwójka dzieci? Serio, Louis? – śmieje się z ironią.
- Los ufa nam wystarczająco, by powierzyć w nasze ręce te dzieci. Boże, kochanie, posłuchaj. Wymyślimy coś, bo jesteśmy w tym razem, okej? – trzyma w dłoniach twarz Harry’ego. – Wiem, że to szybkie, zawsze myślałem, że będziemy mieć dzieci za jakieś kilka lat, ale cholera… przecież…

Do pokoju wchodzi pielęgniarka z dzieckiem. Jest zawinięte w rożek szpitalny, ma przymknięte oczka i jasnoniebieską czapeczkę.

- Nie mogę go oddać, Louis, tylko spójrz… nie mogę. – gryzie swoją wargę i trzęsie się. Chwilę potem obserwuje, jak Louis bierze zawiniątko na ręce, a jego serce wybucha z miłości.

Green tea. - Rozdział 10.


Link do masterposta: KLIK

Harry chciałby wierzyć w słowa Louisa. I tak długo, jak ten jest obok niego - robi to. Wstaje, gdy sędzia wchodzi i prosi swojego prawnika o zgodę na składanie zeznań. 

- Jesteś tego pewny? Nie będzie odwrotu - mówi mu adwokat, ale tak, Harry jest pewny, zrobi to dla siebie i dla Louisa, bo chce ich wspólnej przyszłości. Chce tego bardziej, niż przypuszczał dotychczas. 
- Panie Tomlinson, popiera pan to? - pyta, a Louis potwierdza prośbę. - Jeśli Harry się złamie...
- Myślę, że mój pacjent jest na siłach to zrobić, jego zeznania są kluczowe i wywrą większy efekt na żywo niż nagrana taśma, którą - jakkolwiek - sędzia może odtworzyć ponownie.

Pan Adams przyjmuje polecenie i podchodzi do sędziego. Ten notuje coś w swoich dokumentach, po czym otwiera rozprawę. Zostaje odczytany akt oskarżenia, Louis nie słucha, obserwuje Harry'ego, który nerwowo przygryza wargę.

Chciałbym, by było już po wszystkim, myśli, chciałbym żebyś nie musiał przez to przechodzić.

Mijają sekundy, a dziennikarze oraz media obecne na sali zostają wyproszeni z posiedzenia. Zostaje wyłączona jawność sprawy, przez co nie mogą w tym uczestniczyć osoby postronne. Fizzy i Lottie także wychodzą. Louis uśmiecha się do nich i prosi, by zostały na korytarzu. Harry chce im podziękować, ale nie może się zebrać w sobie, by zrobić krok. Wie, że Nick wciąż na niego patrzy i cóż, chciałby by przestał. Tak po prostu.

Wszystko nabiera obrotu, gdy Louis zostaje poproszony o zeznania. Ściska mocno kolano Harry'ego po czym kieruje się na wyznaczone miejsce. Stoi przed sądem na specjalnej mównicy, jego ręce drżą, więc decyduje się je puścić luźno. Przysięga mówić prawdę i tylko prawdę, po czym kieruje się, by zająć miękki fotel. Sędzia zadaje mu kilka pytań, po czym oddaje głos obronie.

Obronie Nicka Grimshawa. I to, co usłyszy tam Louis, cholera, nawet się tego nie spodziewał. Nie jest przygotowany.

- Czy to prawda, że jest pan w związku z pacjentem, panem Harrym Stylesem? - kobieta w błęknitnej garsonce zadaje mu pytanie, a jego świat nagle się zatrzymuje. 
- Słucham? - mówi cierpko i patrzy na swoją mamę, siedzącą gdzieś tam na trybunach. Szuka pomocy. Nie może spojrzeć na Harry'ego, bo wie, że by się zdradził.
- Sprzeciw! Co to ma do rzeczy?! - krzyczy prawnik Harry'ego. - Pan Tomlinson jest lekarzem Harry'ego i został zgłoszony tutaj tylko w jednym celu.
- Pani Hudson? - sędzia prosi o wyjaśnienie. 
- Doszły nas pogłoski, że pan Harry Styles jest w romantycznej relacji ze swoim lekarzem, Czy to nie ma wpływu na sprawę? Jak to się składa, że po trzech lekarzach, którym nie udało się dotrzeć do pacjenta, przychodzi młody niedoświadczony student psychiatrii i od razu skłania go do zeznań, w dodatku fałszywych - mówi spokojnie, a w Louisie aż się gotuje.
- Sprzeciw! - słychać po raz kolejny na sali. Sędzia jednak nie mówi nic. Atmosfera staje się coraz bardziej napięta.
- Panie Tomlinson, proszę nam wyjaśnić wątpliwości pani Hudson.
- Cóż, to, że jestem młodym lekarzem nie oznacza, że nie mam wpływu na moich pacjentów. Proszę skontaktować się z moim ordynatorem oraz całym personelem - już po kilku dniach pracy dostałem pochwałę dotyczącą tego, jak wpływam na pacjentów. Pan Harry Styles nie jest wyjątkowy, jak ujęła to pani Hudson. Staram się wszystkich moich pacjentów traktować równo, dawać im wsparcie i pomoc, jakiej potrzebują. Może pan Harry Styles potrzebował czasu, może te trzy lata w ośrodku dały mu szansę na otwarcie się. Może, gdyby któryś z panów - wskazał na lekarzy siedzących na sali - pracowałby dłużej na oddziale byłby tym, który siedziałby tu za mnie. Nie wiem, jedno co wiem to fakt, że pan Harry Styles został mocno skrzywdzony. I teraz po latach milczenia, próbuje Wam to powiedzieć głośno, powinniście go posłuchać. - zakańcza, czując na sobie oczy wszystkich.
- Dziękuję, panie Tomlinson. Pytanie zostaje jednak podtrzymane.
- Pytanie?
- Czy jest pan w jakiejkolwiek relacji, czy to romantycznej, czy to intymnej z pana pacjentem, Harrym Stylesem?
Na sali gości cisza. Już nawet nikt nie protestuje. Słowo sędziego waży więcej.
Louis czuje, jak jego tętno rośnie. Wie, że jest dobry w kłamaniu, wie, że te wszystkie zajęcia z aktorstwa, które brał w szkole średniej nie pójdą na marne. Jednak wie też, że Harry tu siedzi i patrzy, i słucha, i wie, że prawdopodobnie złamie mu serce.
- Nie. Pan Harry Styles nic dla mnie nie znaczy. Jest moim pacjentem i na tym opiera się nasza relacja - mówi przekonywując sędziego i wszystkich dookoła. Nie patrzy na chłopca w lokach, nie może, bo wie, że jeśli to zrobi jego serce pęknie trzy razy mocniej.

Rozprawa toczy się dalej. Zadają mu jeszcze kilka pytań o sposób pracy z pacjentem oraz o to, kiedy i jak Harry wyznał mu prawdę. Szybciej, myśli Louis. Kończcie to już, chcę wyjaśnić wszystko Harry'emu. W przerwach od mówienia próbuje złapać wzrok chłopaka, ale bezskutecznie. Siedzi on tam ze spuszczoną głową i słucha. Albo przynajmniej stara się.

Kiedy siada wreszcie na swoje miejsce, kładzie dłoń na udzie Harry'ego i lekko ją pociera. Nie zostaje odepchnięty, więc odbiera to jako dobry znak, niemniej Harry nawet na niego nie patrzy, więc Louis naprawdę nie wie, co ma myśleć. To w pewien sposób boli, ale decyduje się poczekać z dramatycznymi wyznaniami do zamknięcia sprawy.

Chwilę później zostaje ogłoszona przerwa. Wszyscy opuszczają salę, Harry jest jednym z pierwszych, którzy wychodzą na korytarz. Louis dociera tam znacznie później. Szuka chłopaka w tłumie ludzi i mediów, ale nigdzie nie widzi kręconej czupryny.
- Lottie, gdzie on jest?
- Poszedł do łazienki, tędy - wskazuje mu siostra, marszcząc brwi. - Coś poszło źle?  - Louis posyła jej tylko spojrzenie i biegnie za pacjentem. Swoim pacjentem.
Dociera tam w kilka minut. Harry stoi przy umywalce, opiera się o nią rękoma, nie patrzy w lustro. 

- Cześć - mówi głupio Louis. - szukałem Cię - upewnia się, że drzwi od łazienki są zamknięte, po czym bierze Harry'ego w ramiona. Chłopak zaczyna płakać, mocny szloch przechodzi przez jego ciało, ale Louis tam jest i gładzi jego plecy, i będzie już zawsze.

- Przepraszam, przepraszam, przepraszam - szepce mu do ucha. - Przepraszam, wiesz, że nie miałem tego na myśli, wiesz, że musiałem to zrobić, by Cię chronić. Harry kiwa głową, a potem się śmieje. Louis patrzy na jego twarz. 

- Co?
- Myślałeś, że w Ciebie zwątpiłem? Po tym wszystkim? - pyta chłopiec, a Louis czuje się źle.
- Nie chciałem żebyś pomyślał...
- Louis, znam Cię, wiem, co zrobiłeś - mówi.
- Dlaczego więc płaczesz?
- Boję się - jego ramiona drżą - boję się tego, co będzie potem - nie mam nic, boje się wolności i bycia na zewnątrz, boję się... że Cię zawiodę. Byłem tym wszystkim, tym bałaganem w ośrodku i jakoś mnie poskładałeś. Co jeśli rozsypię się znowu? Tam? Na wolności?

Louis musiałby skłamać, mówiąc, że te słowa go nie wzruszyły.

- Kochanie, mówiłem Ci, nie jesteś zepsuty - mówi czule i ociera łzy chłopca. - Pozwól... pozwól mi pokazać - i z tymi słowami zamyka ich usta razem, czując jak mrowienie przechodzi od najmniejszego palca do czubka głowy. Są perfekcyjni, dla siebie, tak, są.

- kocham Cię - szepce Harry'emu na ucho i nawet jeśli ten nie jest jeszcze gotowy, by odpowiedzieć, Louis poczeka. Ma czas. Obaj mają, planując ich wspólną przyszłość.

Sala rozpraw ponownie zapełnia się ludźmi, jest dużo osób po stronie Nicka Grimshawa, ale to głównie jego rodzina i przyjaciele. Mało kto wierzy, że mógł to zrobić. Kiedy Harry recytuje słowa przysięgi, Louis zaciska mocno kciuki. Wie, że da radę. 

Pół godziny później, Harry jest bałaganem. Niczym jednak, z czym Louis nie mógłby sobie poradzić. W chwili, gdy zostaje zwolniony z pytań, Louis jest poproszony, by zabrał go do specjalnego pokoju. Tam może się uspokoić. 

Strażnik stoi przy drzwiach, gdy Louis głaszcze plecy Harry'ego i szepce mu uspokajające słowa.
- Wiem, że to było trudne, ale zrobiłeś to, powiedziałeś wszystko, Harry. Jestem z Ciebie taki dumny. Powiedziałeś to przy wszystkich.
- On...on słuchał? - chlipie Harry, a Louis przytakuje. - W momencie, gdy zacząłeś mówić, wiedział, że spieprzył. Wiedział to Haz. On...on się przyzna, czuje to.
- Cz-czy dasz mi coś na u-uspokojenie?- wciąż drży, a jego głos zapada się.
- Jesteś pewny? Będziesz ospały na lekach. - Louis pociera jego ramię.
- Proszę... nie mogę na niego patrzeć, boję się-ę.
- Dobrze, podciągnij rękaw. - Louis otwiera walizkę i przygotowuje odpowiednią dawkę. - To powinno pomóc - aplikuje mu lekarstwo, patrząc, jak znika ze strzykawki. - Zrobione - podaje wacik, a Harry przymyka oczy i pociąga nosem. 
- Dziękuję. Za wszystko.

Louis posyła mu uśmiech.

Kiedy wracają na salę, zeznania Nicka się kończą. Sędzia prosi o spokój i przesłuchuje kolejnych świadków. Prawnik Harry'ego jest prawie pewny, że rozprawa zostanie przeniesiona na inny dzień, gdy do sali wbiega kobieta. Strażnik próbuje ją zatrzymać, ale bezskutecznie.

- Kto to, do cholery? - szepcze Louis pod nosem.
- Kim pani jest? - pyta sędzia.
- To moja matka - mówi Harry, nim mdleje. Na szczęście Louis jest tam, by go złapać na czas. Dzwonią po karetkę, gdy nie mogą go dobudzić.

~*~

Szpital nigdy nie wydawał się Louisowi być tak pustym, jak ten teraz. Harry wciąż jest nieprzytomny, ale stabilny. Potrzebuje kilku godzin, by odzyskać świadomość. Louis jest przy jego łóżku. Gładzi delikatnie jego dłoń, gdy do sali wchodzi kobieta. Ta sama kobieta, która przeszkodziła w rozprawie.

- Witaj - mówi ostrożnie - jestem Anne Styles - podaje mu rękę, ale nim zdąża powiedzieć coś więcej, do sali wbiega mała dziewczynka.
- Louis! - rzuca mu się na ręce.
- Rose, jak urosłaś! - cieszy się chłopak, po czym tuli ją do siebie.
- Tęskniłam - mówi, jakby w tajemnicy - Czy tata śpi? - pokazuje na Harry'ego.
- Tak, kochanie, niedługo się obudzi - obiecuje jej, a ta skacze z radości.
- Przepraszam, mówiłam jej, by poczekała - odzywa się Debbie, wchodząc do środka. Jest w dziewiątym miesiącu ciąży i wygląda oszałamiająco.
- Wow, kwitniesz - komplementuje ją Louis. Anne wydaje się nie wiedzieć o co chodzi, jest zagubiona i już ma wyjść, gdy Tomlinson proponuje jej kawę i rozmowę w bufecie.
- Idź, będę tu z nimi, daleko nie pobiegnę - żartuje, a Louis posyła jej ciepły uśmiech.

Szpitalny bufet wydaje się być w porządku na taką rozmowę. Louis nie wie jednak czego oczekiwać. Zamawia kawę i jakieś ciasto, po czym siada na przeciw kobiety.

- Jest pan lekarzem Harry'ego, prawda? - pyta, a on przytakuje. - Czy z nim... czy jest z nim dobrze?
- Będzie z nim dobrze, to wiem i mogę pani obiecać. Był w szoku, nie spodziewał się, cóż, proszę mi wybaczyć, ale... zobaczyć trupa? Bo to jest tym, kim była pani przez ostatnie trzy lata? - waha się na swój ostry ton.
- To nie tak, panie...
- Wystarczy Louis.
- To nie tak, Louis. Brałam udział w tej strzelaninie, Nick zabił... - nabiera powietrza. - Rzecz w tym, że straciłam przytomność, kiedy karetka zabrała mnie na obdukcję, nie pamiętałam nic. Urywki. Byłam w ogromnym szoku, kochałam tego chłopca... był jak mój syn. Dopiero po wielu terapiach doszłam do siebie, nie wiedziałam, co się stało z Harrym, bo zwyczajnie go nie pamiętałam... Wiem, że to długo trwało. - roni łzę, a Louis nie wie, czy ma jej współczuć, czy nie.
- Najważniejsze, że Harry jest wolny - mówi Tomlinson a ona się zgadza, mimo tego iż nie wie, jakie piekło przeszedł jej syn. Mają sobie wiele do powiedzenia. 

Rozmawiają jeszcze godzinę, nim kobieta decyduje, że musi wrócić do pracy. Zostawia Louisowi swój numer i prosi, by zadzwonił, gdy Harry zgodzi się z nią porozmawiać. Nie chce się narzucać, tłumaczy. Louis nie wie, czy powinien jej wierzyć, jednak to wciąż decyzja Harry'ego. Gdy wraca do szpitalnej sali, widzi śpiącą na piersi Harry'ego Rosie. Rozczula się na ten widok.

- Nie mogłam jej powstrzymać... - mówi Debs.
- To w porządku. Jak się czujesz? - wskazuje na brzuch, a ona się uśmiecha.
- Myślę, że to już niedługo - odpowiada, a Louis nic nie może poradzić na rosnące w jego głowie myśli na temat dziecka. Chciałby mieć kiedyś dziecko.

Goście wychodzą jakiś czas później, gdy Harry wciąż śpi. Zjawia się Gemma i Liam, zostawiają kwiaty i czekoladki, martwią się, ale Louis ich uspokaja. To jego jedyne zajęcie. Jest tam też Jay i Lottie. 

Dochodzi północ i Louis jest naprawdę zmartwiony. Harry nie obudził się jeszcze. Lekarze uspokajają, jednak to nic nie daje. Czuje, że jeszcze chwila i zacznie płakać. Wtedy Harry decyduje się ruszyć ręką. Louis myśli, że mu się to śni, więc wciąż masuje delikatnie skórę jego dłoni.

- Louis?- chrypie, marszcząc czoło. - Jestem... - pyta, a przez jego ciało przechodzi dreszcz.
- Jesteś wolny, kochanie, jesteś całkowicie oczyszczony z zarzutów - całuje go miękko, zdając sobie sprawę, że to wszystko jeszcze do niego nie dociera.
- Naprawdę? - w jego oczach formują się łzy. - Dlaczego jesteśmy w szpitalu?
- To...zemdlałeś na widok...
- Mojej mamy. Więc była prawdziwa? To...
- Była, jest... przyszła tu, ale spałeś. Było tu tak wiele osób, Haz. Gemma i Liam, Lottie, moja mama, Debs z Rosie.
- Rose przyszła?
- Tak, kochanie, spała na Twojej piersi ponad dwie godziny.
- Mój mały skarb - Harry łączy ich czoła ze sobą. - Louis?
- Tak?
- Kocham Cię - płacze cicho i tym razem to on inicjuje pocałunek, przybliża się delikatnie do ust Louisa i pozwala łzom płynąć po policzkach.
- Wygraliśmy to, wygraliśmy.

Od autorki: Co myślicie o mpregach? :)
Przepraszam, że dziś jest krótszy, niż zwykle, ale jestem chora od ponad dwóch tygodni, piszę to z gorączką i chorymi zatokami i nie dam rady więcej. Wynagrodzę w następnym. Trzymajcie się.

(Nie)mały błąd. - one shot (Niam/Ziam+ trochę larry'ego ofc!)


Pairing: Niam/Ziam + wątki larry'ego.
Od autorki: Jakiś taki wyjątek w mojej "karierze" pisarskiej. Stary, ale lubię go. Jest dobry. Tak czuję. Miłego czytania.

~*~

Kiedy Liam otwiera oczy, potrzebuje naprawdę kilku sekund, by zdać sobie sprawę z tego, że popełnił błąd. Gdy jego źrenice wreszcie przystosowują się do promieni słonecznych, jakie wpadają przez rozsunięte rolety, może zauważyć ciało Mulata, otulone cienkim prześcieradłem. Ostrożnie przypatruje się jego plecom, które pokrywają drobne zadrapania i malinki, o kurwa, myśli, to nie może być prawda, ale gdzieś w głębi duszy wie, że jest i wie, że to najgorsze, co mógł zrobić. Desperacko próbuje odszukać w głowie moment, w którym stracił kontrolę nad sobą, ale nic nie wraca, żadne wspomnienie, oprócz kilku chwil w barze, gdzie śpiący chłopak zaproponował mu jednego drinka, Liam wie, że to był jeden, tylko jeden, jest tego pewien, więc co do cholery tu się stało. Nie jest w stanie dłużej analizować ostatnich wydarzeń, bo powieki Zayna unoszą się do góry, a usta wykrzywiają w śmiałym uśmiechu. Sposób, w jaki ten idiota przygryza język, Liam czuje, że robi mu się słabo.

- cześć ślicznotko – szepcze, próbując pochwycić jego dłoń, ale Payne się odsuwa, uniemożliwiając mu ten ruch.

- dlaczego tu jestem? - pyta nieśmiało, ale w odpowiedzi otrzymuje tylko perlisty śmiech Zayna i przez chwilę, naprawdę drobną chwilę myśli, że to urocze. Karci się mentalnie, bo jego chłopak śpi właśnie w ich sypialni, jakieś dziesięć kilometrów dalej, całkowicie nieświadomy, co wydarzyło się zeszłej nocy.

- mnie o to pytasz? - udaje zdziwienie, po czym siada na łóżku i nie trudząc się, by cokolwiek zakryć, podchodzi do szafy.

- cholera! Zayn! - krzyczy Liam, ale chłopak znów się śmieje, jakby układając w głowie odpowiedź, na jego zawstydzenie.

- W nocy Ci to nie przeszkadzało – podsumowuje, a Payne wie, że jego policzki są już czerwone i gorące.

- W-w nocy? - jąka się w odpowiedzi, ale widząc kolejny szydzący z niego uśmiech, wstaje i popycha Mulata na ścianę. - mów, co się tu kurwa stało. - nie poznaje samego siebie, ale wie, że to jedyny sposób, by poznać prawdę.

- hej, spokojnie – odpycha go Malik, po czym wyciąga papierosa i odpala go wprost przed jego twarzą. - to Twój pomysł – dodaje, wypuszczając odrobinę dymu, która zdecydowanie drażni gardło szatyna.

- mam chłopaka, nie zrobiłbym tego z własnej woli!

- nie byłbym tego taki pewny, „Zayn, chodźmy, Zayn, masz taki słodki tyłek, chcę Cię wyruchać” – cytuje go chłopak, a Liam nie wierzy własnym uszom.

- nie mogłem tego zrobić – załamuje się i siada na skraju materaca, zakrywając twarz dłońmi. - to wszystko Twoja wina – syczy przez łzy, wiedząc, że obiecał Niall’owi szczerość. - wszystko to Twoja pierdolona wina!

- kochanie – zaczyna Zayn i pochyla się nad nim – myślisz, że spośród tych wszystkich pięknych chłopców, których poznałem w klubie, zarywałbym do Ciebie? - w jego głosie czuć kpinę i Liam już sam nie wie, którego momentu tego spotkania bardziej nienawidzi – seksu z nowo poznanym chłopakiem, czy rozmowy, w której dowiedział się, że wszystko zainicjował on sam.

- mam chłopaka… - powtarza cicho, bo tak naprawdę nie wie, co ma teraz zrobić ze swoim życiem. Zdradził Nialla, może nie do końca świadomie, ale zrobił to.

- może nie zaspakaja Cię wystarczająco? Wiesz, Twoje usta są… - ale Liam nie słyszy już dalszej odpowiedzi, chwyta swoje ubrania, telefon i wychodzi z pokoju, by chwilę potem opuścić mieszkanie bruneta raz na zawsze.

A przynajmniej ma taką nadzieję.

Spędza cały poranek w parku, nie jest w stanie wrócić do domu, siedzi na ławce i zastanawia się, jak powiedzieć swojemu najcudowniejszemu chłopakowi, że właśnie przespał się z innym. Niall jest zawsze dla niego taki dobry i czuły, i nigdy nie krzyczy, ale teraz Liam wie, że będzie krzyczał, a może nie? Może po prostu go uderzy i będzie po wszystkim? Liam chciałby, aby tak było, ale znów to męczące go od środka uczucie, mówi mu, że w życiu nic nie jest proste. Wyciąga telefon i naciska ikonkę szybkiego wybierania.

- Liam? Wiesz, że jest rano? - po drugiej stronie odzywa się głęboki głos.

- Rano? Harry, jest prawie dwunasta. - buntuje się chłopak.

- Rano, Payne. - powtarza nastolatek, po czym, jak udaje się Liamowi usłyszeć, poprawia się na łóżku. - Coś się stało?

- Zdradziłeś kiedyś Lou? - pyta prosto z mostu, ale szybko tego żałuje. - No wiesz…przespałeś się z innym, kiedy wy dwaj...

- Nie i nie mam najmniejszego zamiaru, Louis mnie wspaniale zaspokaja.. – śmieje się Harry, ale po chwili łapie sens tej rozmowy i przez swój krzyk wybudza ze snu leżącego obok Tomlinsona. - o kurwa, Li! No nie mów!

- Nie chciałem, Harry, ja nie wiem, jak do tego doszło… nie wiem, co mam robić – prawie płacze, a w tle może usłyszeć, jak Louis pyta swojego chłopaka, co jest grane. - przepraszam, nie chciałem Was obudzić..

- nie, to jest w porządku, Liam! Naprawdę, dobrze, że zadzwoniłeś, po prostu…po prostu, spotkajmy się, okej? Tam gdzie zawsze? Za dwadzieścia minut.

- w porządku… i Harry?

- tak?

-dziękuje.

~*~

- i po prostu obudziłeś się w jego łóżku? - pyta Louis, popijając gorącą herbatę. Jego usta są nieco sine, więc Harry zaproponował, by rozgrzać je napojem, choć starszy wie, że jest jedna, lepsza metoda na tego typu sprawy, ale ich przyjaciel ma problem, a przyjaciele są ważniejsi niż…zboczone myśli.

- tak, Lou, cholera, spieprzyłem, On mi nie wybaczy – Harry spogląda na niego z troską i delikatnie gładzi jego ramię.

- musisz z nim porozmawiać, wyjaśnić… - proponuje, ale cała trójka wie, że zdrada to nie mała rzecz, to nie pominięcie masła na liście zakupów, to coś więcej i Liam musi się z tym uporać.

- jesteśmy dla Ciebie – Tommo próbuje go podnieść na duchu, przez co szatyn wysila się na sztuczny uśmiech i wraca do picia gorącego napoju. W tym wszystkim, chociaż ona jest słodki. Napój, rzecz jasna.

~*~

Kiedy wraca do domu zastaje Nialla na kanapie. Jego twarz nie zdradza żadnej emocji, jasne włosy są w nieładzie, a oczy skupiają się na ekranie telewizora. W jednej ręce trzyma kubek, który Liam podarował mu na święta, a drugą delikatnie wystukuje jakiś rytm.

- Jesteś. - słyszy, ale to na pewno nie jest jedno z jego ulubionych powitań. - Gdzie byłeś? - pyta blondyn, a Liam czuje, jakby chłopak wiedział już wszystko i to z drugiej ręki, czuje się stracony.

- Musiałem…spotkać się z Lou..i – nie udaje mu się dokończyć, bo Niall odstawia naczynie na stół i staje naprzeciw niego. - gdzie byłeś w nocy, Liam? - pyta łagodnie, a szatyn myśli, że to jakiś żart albo ukryta kamera.

- co?

- tylko nie mów, że u Twojej mamy, dzwoniłem tam pięć razy i za każdym, Twoja siostra mówiła, że nie było Cię od tygodnia i ja… – urywa. - po prostu odpowiedz, gdzie byłeś.

Liam nienawidzi siebie za to, co zrobił. Nienawidzi każdej chwili, która sprowadziła go do tego czynu. Nienawidzi Zayna za to, że mu na to pozwolił, nienawidzi tego pieprzonego klubu, do którego poszedł, nienawidzi fatum.

- ja.. - nie wie, jak zacząć, więc siada na kanapie i zasłania twarz dłońmi. - kocham Cię, Niall. - szepcze, ale chłopak stojący obok nawet nie drgnie.

- czy to wstęp do ‘zdradziłem Cię, Niall, wybacz mi’? – pyta żartobliwie, ale gdy Liam nie porusza się przez kolejne trzydzieści sekund, zdaje sobie sprawę, że trafił w samo sedno.

- ja nie chciałem, ja nie wiem, jak to się stało, nic nie pamiętam! - próbuje tłumaczyć, ale gdy odsłania buzię, jest sam w pomieszczeniu.

Biegnie na górę i widzi, jak blondyn pakuje swoje rzeczy.

- Co robisz? - pyta przez łzy, próbując go powstrzymać.

-Chyba nie sądzisz, że będę z Tobą mieszkał, koniec z nami, Liam! To naprawdę koniec, nie potrafię, nie umiem – mówi spokojnie, choć Liam wie, że targają nim okropne emocje – po prostu mnie zostaw, jeśli mnie kochasz, daj mi odejść… – lekko podnosi głos, a Payne upada na kolana i podpiera się ręką o ścianę, połykając słone krople. Potem słyszy już tylko trzask drzwi frontowych i może pomarzyć o szczęśliwym zakończeniu…

~*~

Pierwsze kilka dni to dla Liama piekło. Płacze po nocach, a w dzień nawet się nie uśmiecha. Jest świadomy swojego błędu, jest świadomy, że to on wszystko zepsuł jakąś głupią przygodą z nieznajomym kolesiem, jest tego wszystkiego cholernie pewny, ale wciąż nie rozumie, jak do tego doszło. Co wieczór analizuje od nowa całe wydarzenie i gdy dociera do punktu z drinkiem, film mu się urywa, nie pamięta ani minut więcej, dopiero poranek w łóżku Malika i ich rozmowę, w której opalony chłopak zwalił całą winę na niego. Czy to możliwe, że wypił coś jeszcze? Nie jest pewien, ale nie może tego wykluczyć, więc ponownie zawija się w koc na kanapie, którą jeszcze całkiem niedawno zajmował jego chłopak i użala się nad sobą, bo właściwie, co mu zostało…

Gdy słyszy dzwonek do drzwi, nie chce mieć nadziei, ale gdy je otwiera, mimo wszystko musi się uśmiechnąć, bo jego przyjaciele są najlepsi na świecie.

- mamy pizzę! - krzyczy radośnie Styles, po czym wprasza się do środka.

- i piwo, dla rozluźnienia – dodaje Louis i uśmiecha się delikatnie. - pomyśleliśmy, że przyda Ci się odrobina towarzystwa.

Spędzają ten wieczór razem, oglądając jakieś nieśmieszne komedie, ale mimo wszystko chłopak jest wdzięczny, że ta dwójka, wierzy w niego i nie pozwala, by siedział sam w te okropne dni. Tęskni za Niallem, co jest oczywiste i dałby wszystko, aby móc cofnąć czas. Niestety nie może, a to boli najbardziej.

Następnego ranka budzi go dźwięk smsa, a raczej szeregu smsów, jednak gdy spogląda na swój telefon nie odnajduje żadnej nowej wiadomości. Jest zmieszany, ale poprawia tylko kołdrę i zapada w sen. Kilka godzin później ten sam dźwięk drażni jego uszy, zrywa się z łóżka i dociera do swojej garderoby, gdzie odnajduje w kieszeni swego swetra, telefon. Telefon Zayna.

Otwiera skrzynkę odbiorczą, a jego szczęka opada.

‘Słyszałem, że przeleciałeś jakąś dupeczkę!’

'O kurwa, nie mów, że to Liam Payne!’

'Niall Cię zabije, Stary, ale propsy!

'Wielki szacun, Horan może pożegnać się ze szczęściem’

’ Tak właściwie, dlaczego to zrobiłeś?’

’ Kurwa, Malik, odpiszesz, czy dalej się pieprzysz?’

’ Tabsy działają skoro Liaś odleciał. Pozdro, Stary, daj znak życia!’

Literalnie zbiera swoją szczękę z podłogi jakieś piętnaście minut później, gdy wciąż siedzi na dywanie, jego stopy są bose, a chłodne powietrze z otwartego okna na poddaszu, wywołuje lekkie ciary. O Boże, myśli Liam, a potem potrzebuje tylko chwili, by doprowadzić się do normalnego stanu, wsiąść w samochód i ruszyć w drogę. Załatwić to, co powinien zrobić już dawno.

~*~

Dojeżdża na podjazd Malika w ciągu niecałych dwudziestu minut i jest pewien, że złamał kilka zakazów, naruszył kodeks drogowy i powinien dostać mandat, ale nie dba o to, czy któraś z kamer zarejestrowała jego przyspieszoną prędkość, wchodzi do budynku, nie trudząc się nawet pukaniem. Popycha drzwi od sypialni, w której został całkiem niedawno wykorzystany, a widok, jaki zastaje wcale go nie zaskakuje. Mulat leży, jak tamtego poranka, owinięty białym płótnem, obok siedzi drobny chłopiec, którego Liam kojarzy, ale tak naprawdę nie wie skąd.

- nie bój się – uspokaja go Payne, po czym podaje ubrania, by je założył i odwraca się tyłem. - a teraz wyjdź i nigdy tu nie wracaj, to nie jest facet dla Ciebie – ostrzega go, a dzieciak wybiega z pokoju, zostawiając ich samych.

- myślisz, że go odstraszysz? Każdy chce być wyru-

- nie każdy, a na pewno nie ja – syczy Liam, po czym podnosi go do góry i rzuca lekko o ścianę – jeśli myślisz, że wrzucanie tabletek do drinków, by się z kimś przespać, jest sposobem na życie to jesteś naprawdę popierdolony – wyrzuca, na co Zayn śmieje się cicho.

- trochę zajęło Ci zorientowanie się, co jest grane, ale i tak plus dla Ciebie, rzadko się to zdarza.

- wybrałeś zły cel – Liam nie dba o swoje kostki, uderza mocno w jego twarz, a krew plami jego bluzkę. - to za to, że mnie wykorzystałeś, a to za to, że Ci uwierzyłem, a to za Nialla – uderza mocniej, po czym zostawia go pod ścianą i wychodzi.

Teraz pozostaje tylko jedno.

Jego dłonie drżą, a usta zlewają się w jedną cienką linię, gdy delikatnie naciska na dzwonek do drzwi rodzinnego domu Nialla. Jest przerażony wizją spotkania swoich teściów po tym, co się stało, ale musi doprowadzić sprawę do końca, musi przeprosić swojego chłopaka i udowodnić, że bardzo mu zależy.

- Liam – Maura brzmi spokojnie, całkiem jak jej syn, myśli chłopak i cień uśmiechu pojawia się na jego ustach.

- Zastałem Nialla? - pyta niepewnie, ale gdy kobieta wskazuje ręką, by wszedł, część emocji opada. Natychmiast kieruje się do jego pokoju, pełnego zabawek z dzieciństwa i książek o muzyce, które blondyn uwielbia. Naciska na klamkę i zdaje sobie sprawę, że powinien zapukać, ale już jest za późno. Horan leży w swojej niebieskiej pościeli, która cudownie kontrastuje z barwą jego włosów i Liam nie może się nie rozczulić. Podchodzi bliżej, po czym kładzie się za nim, delikatnie oplatając swoją rękę wokół jego talii.

- Przepraszam… - mruczy w jego plecy, świadomy, że jego (były)chłopak nie śpi. - Przepraszam, że jestem takim idiotą, przepraszam za każdą pojedynczą rzecz, która Cię zraniła i przepraszam, że musiałeś na mnie tak długo czekać.

Niall porusza się niespokojnie, ale nic nie mówi, więc Payne odbiera to za dobry znak.

- I przepraszam, że się z nim przespałem, Skarbie. Nie planowałem tego, nigdy nie mógłbym planować czegoś tak okropnego, nigdy nie chciałem Cię zranić, spędziłem kilka dni, myśląc jak do tego doszło, a dziś znalazłem to – wyciąga telefon i podaje blondynowi, który jednak nie bardzo ma ochotę go przyjąć – proszę, weź… te wiadomości… chyba się znacie, On zrobił to żeby Cię zranić. - tłumaczy Liam.

Kilka minut ciszy, gdy Niall przegląda komórkę, jest dla Liama jak wieczność. Wie, że nawalił, ale teraz przynajmniej wie dlaczego.

- Nic nie brałem dobrowolnie, Ni. - spuszcza wzrok, gdy chłopak odkłada telefon, zamyka oczy i opiera się plecami o ścianę. - możesz nie być taki spokojny? Nakrzycz na mnie, zrób cokolwiek! - prosi, ale odpowiada mu cisza. Sam, więc, zamyka oczy, ale chwile potem czuje drobne ramiona wokół swojej szyi i cholera, nie może powiedzieć, kiedy ostatnio był tak szczęśliwy.

- nie chcę na Ciebie krzyczeć, bo to nie Twoja wina. - mówi wreszcie blondyn, a z oczu Liama wypływają łzy. Chłopiec ociera je swoim rękawem, po czym wpija się w usta szatyna, nie pozwalając, by ten dłużej się smucił.

- Niall..ja..

- Liam, przepraszam, że ten idiota Cię w to wciągnął, ja naprawdę nie wiedziałem..

- masz na myśli…

- mam na myśli, że mamy dużo czasu razem, by to jeszcze przedyskutować – przytula go mocniej, a jego palce kurczowo trzymają się ubrania drugiego.

- to znaczy, że…

- tak, Liam, to znaczy, że dziś możesz spać w moim łóżku.

- nie o to pytałem idioto!

- wiem i za to Cię kocham.

Czasem jest tak, że życie płata nam figle, ale tylko po to, byśmy mogli docenić to, co mamy. Docenić to, co w każdej chwili możemy stracić. Docenić każdy moment w obecności bliskiej osoby, bo takiego samego już nie będzie. Nigdy.

- i ja Ciebie kocham, Głuptasie. - odpowiada Liam, po czym wtula się w ciepłą klatkę swojego (już) chłopaka, by poczuć go raz jeszcze, bo teraz naprawdę docenia to, co ma.

Baby we’re a little different - one shot (Larry)



Pairing: Larry
Opis: Relacja Harry'ego z V festiwal. 
Inspiracja: smutny Harry, relacja świadka z V festival, rozmowa z Miką.
Muzyka: Emeli Sande - Read All About It (fragmenty w shocie)
Od autorki: Opublikowany na blogspot 20 sierpnia 2012 roku z dopiską: “Wiem, że jest właśnie 05:35 nad ranem, a ja mam totalny odlot. Przepraszam, musiałam to napisać. Teraz, już. Jak mi poszło możecie ocenić po przeczytaniu. Dzięki!” Generalnie to jest stara Nats. Obecna nie pisze smutnych rzeczy, a o śmierci nie ma nawet mowy. Enjoy... albo i nie. :/

~*~

Jestem tu, a wokół pełno ludzi. Nikt nie zwraca na mnie przesadnie uwagi, ale to chyba dobrze. Przynajmniej raz nie jestem w centrum zainteresowania. Zdecydowanie lubię ten stan. Stan, gdy mogę odpłynąć nie zważając na to, że ktoś mi zwróci uwagę. Jestem tu. Lou, jestem tutaj dla Ciebie.

Nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo chcę byś był teraz przy mnie. Nie zdajesz sobie nawet sprawy jak bardzo Cię potrzebuje. Ale zamiast Twojej kruchej postaci spoczywają obok mnie moi znajomi z gay club. Pamiętam jak zawsze się denerwowałeś, że odwiedzam to miejsce. Pamiętam to doskonale.

Siedzę na miękkim kocu, słońce drażni moje skromne źrenice. Zakładam okulary słoneczne. Ukrywam się, ukrywam się przed światem. Chris pyta mnie czy wszystko w porządku. Co mam odpowiedzieć? No zgadnij... no Lou, nie jesteś taki głupi. Trafione! Kłamię, mówiąc, że lepiej być nie może, ale on nadal naciska. Poprawiam czapkę i wbijam wzrok w tłum starając się odnaleźć twoją sylwetkę.

Obserwuje każdego, kto mnie mija. Mam wrażenie, że jestem niewidzialny. Nie boli mnie to. Przynajmniej nie tak bardzo jak to, że dla Ciebie również nie istnieje. Słyszysz mnie?

Zataczam błędne koło ciągle marząc o Tobie. Wiem to. Jesteś nieosiągalny już. Dawniej nie pozwoliłbyś na to, abym siedział tu teoretycznie sam, wlepiając swoje wyblakłe tęczówki w przypadkowych ludzi. Nie pozwoliłbyś.

Ale teraz masz ją. Jesteś z nią, prawda?
To jej dłoń czuje Twój dotyk, to jej szyja czuje Twoje muśnięcia, to jej wargi czują Twoje usta.

Wytłumacz mi dlaczego? Czy nie byłem dla Ciebie wystarczająco dobry?

Pamiętam Twoje słowa: ‘kochanie jesteśmy trochę inni’. Czyżby one uleciały?

Zamykam oczy, daje się ponieść chwili. Chcę na moment zapomnieć. Uciekam myślami do.. właściwie bez znaczenia gdzie bym nie doszedł tam jesteś Ty. W przeszłości, teraźniejszości jak i przyszłości. Nie potrafię wykreślić Cię z harmonogramu mojego dnia, a co dopiero z życia.

Przepraszam, Louis.

Na scenie pojawia się kolejny zespół. Grają fajnie. Tylko na tyle mnie teraz stać. Gdybyś był obok z pewnością pobieglibyśmy zapoznać się z owymi artystami, ale ja.. ja nie mam sił. Jestem tu sam. Jestem tu bez Ciebie. Nie ma nas.

Mija może godzina, półtorej.. nie wiem. Mój telefon bombardowany jest przez setki sms'ów i nieodebranych połączeń. Zerkam na ekran iPhona. Mama, Gemma, Niall. To wszystko..

Brakuje mi tu czegoś, wiesz?

Anne jest na festivalu. Nie chcę aby mnie widziała. Nie chcę aby mnie widziała w takim stanie. Z każdym dniem jest co raz gorzej, ale aktualnie przechodzę samego siebie. Co jeśli nie wytrzyma w dochowaniu tajemnicy? Co jeśli widok cierpiącego syna złamie jej serce? Co jeśli wyjawi światu prawdę?

Nie. Ona mnie kocha.

Nagle czuje czyjś dotyk na swoim ramieniu. Odwracam głowę mając nadzieję, że Chris znów coś ode mnie chce. Jednak nie. To Gemma. Pyta dlaczego siedzę tu sam. Rzeczywiście. Nawet nie wiem kiedy reszta zebrała się pod scenę. Jestem sam. Dosłownie. 

Siostra prosi, abym poszedł z nią. Nie mam ochoty. Kiwam tylko głową, nic nie mówię. Pyta czy chodzi o Ciebie. Znów milczę. To wystarczy. Jestem zbyt przewidywalny. Ona zna mnie zbyt dobrze. Zbyt dobrze wie, że Cię kocham. Nalega, abym wstał. Jest mi wszystko jedno. Podnoszę się z koca i kieruje za nią. Dokąd ona mnie prowadzi?

Gdy w końcu udaje nam się przebić przez tłum docieramy na miejsce. Widzę moją mamę. Jest szczęśliwa, uśmiecha się do mnie. Próbuję odwzajemnić to, ale chyba mi nie wychodzi. Jej zatroskane spojrzenie zagina moją czasoprzestrzeń. Ranię ją tym. Przerywa rozmowę z Twoją matką.. tak, Louis, Jay też tu jest, nie wiem czy wiesz. Podchodzi bliżej i pozwala mi odlecieć w matczynym uścisku. Wie, że tego potrzebuje. Nic nie mówi. Ona wie Lou, wie.

Skrycie ociera mi jedną z łez i całuje delikatnie w czoło. To dla mnie znaczy dużo. Więcej niż mógłbyś się spodziewać. Na wszystko patrzy Jay. Boję się, że ona też rozumie moje zachowanie. Z jej wyrazu twarzy wynika, że mam rację.

Nagle słyszę znajome, zbliżające się głosy. Tfu.. twój głos. Słyszę Twój głos Louis. Śmiejesz się. Masz tak radosny chichot, że moje serce ściska się z bólu. Niegdyś był on tylko dla mnie. Nie pytam, czy pamiętasz, bo wiem, że nie.

Odwracam głowę i pechowo nasze spojrzenia się spotykają. Czuję, że atmosfera nie może być już bardziej napięta. Spuszczam wzrok. Widzę, że trzymasz ją za rękę. Eleanor milczy. Chyba nie jest w stanie wydusić z siebie żadnego słowa.

Nagle do moich uszu dociera znajoma melodia. Patrzę na scenę. Emeli Sande...
Zaczyna śpiewać.

You’ve got the words to change a nation
but you’re biting your tongue
You’ve spent a life time stuck in silence
afraid you’ll say something wrong
If no one ever hears it how we gonna learn your song?
W moich oczach zbierają się łzy, nie potrafię się ruszyć. Czuję jakbym zastygł.
So come, on come on
Come on, come on
You’ve got a heart as loud as lightening
So why let your voice be tamed?
Baby we’re a little different
there’s no need to be ashamed
Jej głos wywołuje na moich plecach ciary. Wiem, że ta piosenka jest o nas. Wiem to.
You’ve got the light to fight the shadows
so stop hiding it away
Come on, Come on. 

I wiem, że Ty też to wiesz. Drżę, moje oczy nie wytrzymują. Zamykam powieki ułatwiając łzom wydostanie się. Spływają jak szalone. Jednak nikt nie zwraca na mnie uwagi. Wszyscy są zabsorbowani występem. Nikt oprócz Ciebie. Patrzysz na mnie, a w twoim spojrzeniu odnajduję ból.

Gdy pada refren zaczynasz szlochać.

I wanna sing, I wanna shout
I wanna scream till the words dry out
so put it in all of the papers,
i’m not afraid
they can read all about it
read all about it oh.

Nie wiem czy bardziej ja jestem temu winien czy Emeli. Nie wiem. Mimo, iż boli mnie nasz kontakt wzrokowy nie przerywam go. Czuje jak moje serce przyspiesza. Mam ochotę upaść i się nigdy nie podnieść. Nie wiele mi do tego brakuje. Niespodziewanie łapiesz mnie za rękę i splatasz nasze palce. Eleanor stoi kilka metrów dalej. Pytam się Ciebie, co wyprawiasz. Milczysz. Dlaczego, Louis?

Sande śpiewa dalej, a ja już nie mam czym płakać. Twoje oczy również są opuchnięte. Czyżbym jednak coś dla Ciebie znaczył?

At night we’re waking up the neighbours
while we sing away the blues
making sure that we remember yeah
cause we all matter too
if the truth has been forbidden
then we’re breaking all the rules
so come on, come on
come on, come on,
lets get the tv and the radio
to play our tune again
its 'bout time we got some airplay of our version of events
there’s no need to be afraid
i will sing with you my friend
Come on, come on
I wanna sing, I wanna shout
I wanna scream till the words dry out
so put it in all of the papers,
i’m not afraid
they can read all about it
read all about it oh

Po tej zwrotce wysiadam, mój umysł nie potrafi współpracować już z sercem. Do moich uszu dociera piskliwy głos Eleanor. Woła Cię, a ty jak gdyby nic puszczasz mnie i odchodzisz. Twoja dłoń wędruje na jej biodro. Obejmujesz ją. Dlaczego na moich oczach?

Ciężko przełykam ślinę. Zdaje sobie sprawę, że wszyscy to widzieli. Zdaje sobie sprawę, że znają mój sekret. Ale jakie to ma znaczenie? Jakie to ma znaczenie TERAZ?

Nie jestem w stanie dotrwać tu do końca piosenki.
Przepraszam Emeli.

Wybiegam. Szaleńczo gnam w stronę wyjścia, ale wcale nie jest to łatwe. Słyszę za sobą Twój głos, słyszę, że prosisz, aby wrócił. Jedno ważne pytanie: po co?

Nie zatrzymuję się nawet na krok. Gnam.

Gdy w końcu docieram do budynku stróża opieram się o ścianę i z ogromnym płaczem opadam w dół. Przygryzam wargi, kaleczę dłonie. Chcę umrzeć. Nie poradzę sobie. Wiem to dziś, tak samo jak wiedziałem w dniu, gdy spakowałeś swoje rzeczy. Manager kazał mi się również wyprowadzić mimo, że nie miałem wcale na to ochoty. Musiałem zamieszkać u znajomych, bo twoja dziewczyna uznała, że nasz bliższy kontakt przysparza tylko samych kłopotów. A Ty ją słuchasz, bo.. bo ją kochasz? Tak samo jak mnie kochałeś?

Ostatkami sił wyciągam portfel. W schowku upchałem żyletkę. Nie chcę tego robić, ale zwyczajnie odcięto mi tlen. Tlen, którym jesteś Ty Louis.

Z daleka słychać jeszcze ostatnią zwrotkę Read All About It..

Yeah we’re all wonderful, wonderful people
so when did we all get so fearful?
Now we’re finally finding our voices
so take a chance, come help me sing this
Yeah we’re all wonderful, wonderful people
so when did we all get so fearful?
and now we’re finally finding our voices
so take a chance, come help me sing this

Marszczę czoło i przywołuje nasze wspomnienia. Wspomnienia, w których wyznaliśmy sobie to gorące, pełne prawdy uczucie. Wspomnienia, które na zawsze pozostaną w moim sercu.

Przejeżdżam żyletką po bladym nadgarstku. Najpierw delikatnie, potem co raz silniej. Przepraszam mamo, przepraszam Gemma. Przepraszam. Dobrze, że nikogo nie ma w pobliżu, bo może akurat wpadłoby Wam do głowy mnie uratować. Nie potrzebuje pomocy. Przecież mówię.

W momencie, gdy w moim tunelu pojawia się światło, Emeli kończy piosenkę słowami:

i’m not afraid, they can read all about it

Głośne oklaski nie ustają, a ja odpływam w ostatnią podróż. W podróż do najbezpieczniejszej przystani. Poczekam tu na Ciebie, Louis. OBIECUJĘ.


Od autorki: Płakam. Przeczytałam to po 4 latach i płakam:(
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka