Rozdział 1. - Green tea




Link do masterposta: KLIK

Kiedy Louis otworzył oczy, spostrzegł, że za oknem jest jeszcze ciemno, a budzik stojący na nocnej szafce nie wybił nawet piątej nad ranem. Usiadł zaspany na skraju łóżka i przetarł rękoma twarz. Dotychczas nie cierpiał na bezsenność, nie miewał problemów z koncentracją i racjonalnym myśleniem. Coś ewidentnie w nim pękło. Postawił bose stopy na zimną posadzkę, zbyt przejęty, by zastanawiać się, czy mama sprzątnęła jego pokój po raz dziesiąty w tym miesiącu, gdy nie odnalazł miękkiego dywanu, który zwykł leżeć zaraz obok. Mając świadomość, że już nie zaśnie, narzucił na plecy szlafrok i zapaliwszy światło na korytarzu, powolnym krokiem opuścił piętro.

Kilkanaście minut później, siedział przy kuchennym stole ze szklanką pomarańczowego soku w dłoni, kreśląc paznokciami niewidzialne wzory. Był tym tak pochłonięty, że nie usłyszał nadchodzących kroków.

- Nie śpisz? – głos był zatroskany, ale i pełen ciepła. Louis nie mógł tego kontrolować, upuścił naczynie, które w sekundę rozprysnęło się na milion drobnych kawałeczków.

- Przepraszam, posprzątam to. – odrzekł cicho, próbując uniknąć niezręcznego tematu.

- Louis.. Lou. – kobieta zatrzymała go w pół kroku. – Jest w porządku, to tylko głupia szklanka. Czy coś się dzieje w pracy? Czy jest nie tak jak oczekiwałeś? – I Louis już wiedział do czego to prowadzi.

- Wręcz przeciwnie, jest dobrze, mamo. – odpowiedział prędko, zbierając kawałki szkła z lśniącej podłogi. – Po prostu…to nowe, prawda? Sama mówiłaś, że początki…

- …bywają trudne, tak, wiem, mój synu. – przygarnęła go do uścisku, nie zważając na drobne odłamki wciąż zalegające na kafelkach. – Wiem, że będziesz tam najlepszy, po prostu potrzeba czasu. – potarła jego policzek, a on posłał jej uśmiech. Niewymuszony.

- Dzięki, mamo. Tego chyba było mi trzeba.

- Postaraj się nie obudzić dziewczynek, ledwo zmusiłam je wczoraj do położenia się wcześniej.

- Jasne, będę cicho. Żadnych szklanek do tłuczenia. – zamknął niewidzialną kłódkę na ustach, a kobieta roześmiała się cicho i zabrawszy butelkę wody mineralnej, zniknęła na schodach prowadzących na piętro.

Louis siedział jeszcze chwilę na twardym krześle, zastanawiając się jak to wszystko się potoczy. Czy będzie mógł za pół roku, usiąść w tym samym miejscu i powiedzieć, „tak, zrobiłem to”? Czy może, wtuli się w ramiona Jay, przyznając smutno, że mógł pójść jednak inną drogą? Wszystko było kwestią czasu, no i może odrobiny szczęścia, miał nadzieję.

~*~

Pojawił się w pracy nieco szybciej. Miał zaplanowane spotkanie z ordynatorem, więc bycie przed czasem dawało mu chwilę na ochłonięcie. Tak, Louis Tomlinson naprawdę się stresował, co było kolejną dziwną rzeczą, jaka pojawiła się w jego życiu odkąd przyjął tę szaloną pracę. Zazwyczaj nie dbał przesadnie o zdanie innych ludzi, ale teraz było inaczej. Tłumaczył to sobie na różne sposoby i póki nie dotarł do tego najważniejszego, wszystko szło jak z płatka. Odgarnął grzywkę, która opadała niechlujnie na jego oczy i założył błękitny strój, którego spodnie stanowczo zbyt mocno obciskały jego krągłą pupę. Nie mógł narzekać na swoje geny, ale w takich momentach wolałby się czuć bardziej…komfortowo. Odrzucając tę myśl na bok, spostrzegł, że za kilka minut powinien rozpocząć się obchód, co oznaczało nowe przygody, nowe twarze i może nowe…kłopoty. Louis lubił wyzwania, a to tylko dodawało pikanterii całej tej sprawie.

- Cześć, Ty jesteś naszym nowym lekarzem? – głos zza jego pleców całkowicie wyrwał go z zamyślenia i Louis potrzebował kilkunastu sekund, by się odwrócić i zaobserwować, że mężczyzna wcale nie jest tak stary, jak się spodziewał i nawet nie wygląda tak wrednie, jak oczekiwał.

- Em..tak, tak, to ja. Louis Tomlinson – podał rękę, pozwalając, by przyszły kolega z pracy uścisnął ją w naprawdę delikatny sposób.

- Liam Payne, jestem tu ordynatorem i myślę, o ile Rita nie zrobiła mi psikusa, – spojrzał w swój harmonogram - że mam Cię oprowadzić po szpitalu. – posłał mu radosny uśmiech i Tomlinson wiedział, że cholera, idzie zbyt łatwo.

Polubił Liama już na początku, a podczas przechadzki po korytarzach, zdążył poznać historię jego życia w pigułce, wiedział, że ma dwie siostry i mamę, która jest troskliwa bardziej niż powinna. Louis skomentował to śmiechem, dodając ‘wiesz, myślę, że One mają to w swej naturze’, nawiązując do kilku incydentów z Jay, które za żadne skarby nie mogły opuścić jego umysłu. Liam pochwalił się także ojcem, który wspierał go od samego początku i Louis mógł poczuć odrobinę zazdrości, mimo że przecież to nie była jego wina, że on sam taty nie posiadał. Louis nie był tak wylewny jak jego nowy szef, ale wciąż dzielił się z nim drobnymi przemyśleniami, faktami i obserwacjami. To był naprawdę dobry początek.

- Myślę, że powinienem przedstawić Ci Twoich podopiecznych – zaczął Liam, ale Louis przerwał mu tę myśl machnięciem ręki.

- Tak, właściwie to myślę, że już to zrobiłem, wczoraj skończyłem tę całą papierkową robotę przed czasem, co dało mi szansę na krótki obchód, poznałem chyba wszystkich, choć nie jestem pewien, bo z roztargnienia zapomniałem karty…em, nie powinienem tego mówić swojemu przełożonemu, co? – szturchnął Liama w ramię, udając zmartwienie na twarzy.

- Jest w porządku, Louis. Cieszę się, że jesteś taki… - urwał zdanie – nasz poprzedni pracownik nie wywarł tu dobrego wrażenia, dlatego wyleciał, nie bierz tego do siebie, mam na myśli raczej… jestem pewien, że Cię polubią. – odparł szczerze, co dodało Louisowi kopa do działania.

- Powinienem podziękować. – wystawił język Louis. Jego głupkowata strona dawała o sobie znać, ale miał przeczucie, że Liam to polubi. – myślę, że po prostu kiedyś postawię Ci piwo.

- Jasne, stary, ale wypijesz je ze mną. – upewnił się Liam. – moja dziewczyna nie przepada, gdy wracam zbyt.. no wiesz… – zademonstrował postawę, przez co Louis wybuchnął gromkim śmiechem.

- Jeżeli tak wygląda pijany Liam, to szczerze? Postawię Ci dwa albo trzy. – poklepał go po ramieniu w żarcie - a co do mnie, przykro to mówić, ale od jakichś pięciu lat nie piję.

- Poważnie? Nie uwierzyłbym… wybacz, to nie miało tak zabrzmieć. – zasłonił rękoma twarz.

- Jest okej, stary. Oddałem komuś nerkę, więc teraz muszę dbać o moje maleństwo, wiesz, jak jest.

- To świetny gest. Nie każdy zdecydowałby się na coś tak…znaczącego. – jego słowa były ostrożne, a Louis tylko skinął głową, czując, że nie jest to jeszcze czas na tego typu rozmowę.

- Tak, więc co z moimi pacjentami, mam na myśli, jakieś wskazówki, zastrzeżenia? Czy mam być doktorem Housem i wszystko wywnioskować samemu? – posłał mu oczko, udając, główną postać jednego z najlepszych seriali, jakie widział.

- Jesteś pewien, że… poznałeś wszystkich na tym piętrze? – spytał nerwowo Payne, a Louis zrozumiał, że nie wszystko tu gra jak należy. Zaśmiał się w głębi duszy na swoje przemyślenie, w końcu znajdowali się w szpitalu psychiatrycznym, przecież nic tu nie miało grać.

- Dlaczego Twój ton wskazuje na to, że mam się bać? – zażartował, ale Liam nie zaprzeczył, więc Louis wskazał na białą ławkę, gdzie po chwili usiedli. – Słuchaj, poznałem Jade, która wydaje się być miłą dziewczyną, jej fioletowe włosy odrobinę mnie rozpraszały, ale jest to do przełknięcia, skrytykowała mnie na wstępie, ale hej, damy radę, czyż nie? Myślę, że tęskni za swoim chłopakiem i to jakby zatrzymuje ją przed ruszeniem na przód, poznałem też Eda, świetny facet, a jaki utalentowany, okej, spędziłem z nim zaledwie dwadzieścia minut, dobra… po Twoim wyrazie twarzy zgaduję, że nie tylko ja pokochałem jego muzykę. Swoją drogą, czy nie powinien mieć zakazu posiadania gitary? Struny…szpital psychiatryczny, no wiesz… - nakierował Liama na myśl. – nie żebym studiował psychiatrię, ale…

- Tak, zdecydowanie, ale Ed nie jest tu z powodu skłonności samobójczych, ufamy mu, właściwie jest już w jednym z ostatnich stadiów choroby, naprawdę z nim dobrze. – wyjaśnił Liam, na co Louis tylko przytaknął. – Ale kontynuuj, Twoje analizy brzmią ciekawie.

- Tak, w takim razie, miałem też spotkanie z blondynką, nuci country’owe piosenki, ale twierdzi, że pop byłby lepszy dla jej głosu, kocha spotkania z Edem, ale za często jej na to nie pozwalają, nie pamiętam jej imienia niestety, jest wysoka i zgrabna…

- Taylor. Taylor Swift. – dodał Liam, a Louis złączył dłonie jakby w potwierdzeniu, że tak właśnie mu się przedstawiła.

- Jest też chłopak, Zayn… - Louis nie był pewny, czy dobrze wypowiedział jego imię, ale kiedy otrzymał w odpowiedzi uśmiech ordynatora, wiedział, że nie mogłoby być lepiej – On jest tajemniczy, ale myślę, że jeszcze dwa dni i go rozgryzę, siedzi tu za prochy czy coś takiego? Ma talent do rysowania, woah, nigdy nie widziałem takich dzieł sztuki z amatorskiej ręki, serio. Jest trochę nieśmiały, ale ostatecznie mógłby być moim kumplem.

- Wszystkich oceniasz przez pryzmat możliwego koleżeństwa? – śmieje się Liam, gdy Louis posyła mu karcące spojrzenie.

- Wiesz, myślę, że to czasem dobry sposób na postawienie się w sytuacji danej osoby. – próbuje wyjaśnić, ale Liam macha ręką, by kontynuował. – Niall? Co tu dużo mówić, jedna z pozytywniejszych osób w tym miejscu, zastanawiam się, dlaczego tu jest, mieliśmy mało czasu na rozmowę, ale ten koleś zdecydowanie kocha jedzenie! – śmieje się Tomlinson, a Liam mu wtóruje.


- Tak, Niall jest wyjątkowy. Oni wszyscy są. – mówi cierpko. – Ktoś jeszcze?

- Liam, było ich wielu, ale część z nich tylko powitałem i wyszedłem, wiem, że to takie nieprofesjonalne, ale muszę przywyknąć do ich bezuczuciowych twarzy. Potrzebuję czasu na adaptację.

- Oczywiście, a Harry?

- Harry? – zapytał Louis z nutą zaciekawienia.

Ciche „och” opuszcza usta Liama, gdy mówi o kręconych włosach i chce kontynuować, ale Louis mu przerywa okrzykiem „tak, poznałem go!”.

- Naprawdę? I wciąż pałasz takim optymizmem? – pyta niepewnie, na co Louis porusza się nerwowo, nie wiedząc, czego oczekiwać.

- Czy coś z Nim nie tak? – pyta głupio, ale nie daje Liamowi czasu na odpowiedź. – Właściwie to wydaje mi się być najciekawszą osobą tutaj, nie bierz tego w złych kategoriach, ale jego pokój, przedmioty, sposób…bycia. To wszystko jest dla mnie zaskakujące. Teraz naprawdę czuję się jak doktor-rozwikłajmy-tajemnicę.

- Harry… jest trudny. Jest inny niż reszta.

- Co masz na myśli mówiąc „trudny”? Wydaje się być ciepłą osobą, jest zamknięty w sobie i lubi, gdy się o niego dba. Wybacz, wywnioskowałem to po piętnastu minutach siedzenia w ciszy. – skarży się cicho, ale wie, że Liam nie będzie zdziwiony. – Co on zrobił, że tu jest?

- Zamordował całą rodzinę.

~*~

Pierwsze spotkanie terapeutyczne Louisa nie jest takim, jak się spodziewał. Po informacji, jaką otrzymał od Liama, nie potrafił się skupić na drobnych rzeczach, a co dopiero na tych bardziej znaczących. Gdy zobaczył grupkę ludzi zbierającą się w specjalnej sali, wyszedł zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie mógł uwierzyć, że Harry był do tego zdolny. Nie mógł uwierzyć, że ten kawałek puszystego człowieka, zamknięty w swoim kokonie z kotem na kolanach i pomalowanymi na różowo paznokciami, mógł kogoś zabić. Chciał, by Liam był w błędzie. Chciał się teraz obudzić w swoim łóżku, będąc przekonanym, że to tylko zły sen. Ale przede wszystkim chciał wiedzieć, czemu do cholery tak mu na tym wszystkim zależało.

W drodze powrotnej zahaczył o łazienkę i polał twarz zimną wodą w ramach orzeźwienia, przetarł ją szorstkim zielonym ręcznikiem, który zgniótł w koszu pełnym śmieci i ruszył na bitwę. Lubił to tak nazywać, wiedział, że przegrana bitwa nie oznacza porażki w wojnie, dlatego mógł przegrywać na spotkaniach terapeutycznych, ale wiedział, że ostatecznie odniesie zwycięstwo.

Wszedł do pomieszczenia, a kilkanaście par oczu skupiło się właśnie na nim, prawdopodobnie miał pochlapaną od wody koszulkę, ale nie dbał o to. Podszedł bliżej i zajął pozostawione dla niego krzesło. Wszyscy siedzieli w kręgu i jak podejrzewał Louis nie było to dla nich niczym nowym. Ich oczy świdrowały jego postawę, jego włosy, niektórzy w ogóle nie zwracali na niego uwagi. Były tam też te oczy, te oczy, których Louis nie mógł wyrzucić ze swojego umysłu odkąd ujrzał je po raz pierwszy.

- Ekhm – odkaszlnął, tworząc niezręczną ciszę, ale do diaska, on tutaj był lekarzem i on miał mieć nad nimi kontrolę. – Cześć wszystkim, jestem Louis Tomlinson i będę Waszym opiekunem przez… najbliższy czas. – zaczął formalnie, ale wiedział, że to nigdy nie odnosi skutku. – Tak, naprawdę jestem w tym nowy i proponuje małą umowę – oczy podopiecznych rozszerzyły się na tę informację – nie będę kłopotliwym lekarzem i będę dawał z siebie wszystko, by Was zadowolić, ale oczekuję tego samego. Dopóki nie będziemy dla siebie problemem, będzie w porządku. – powiedział stanowczo, nie czekając na odzew. – Myślę, że to tyle z części organizacyjnej. Oprócz tego typu spotkań, mogę widywać się z Wami prywatnie, co po części zrobiłem wczoraj. W tym wypadku jednak zależy to od Was, jeśli macie ochotę ze mną porozmawiać, przy najbliższym obchodzie dostaniecie kartę z prośbą o zaznaczenie lekarza psychiatry. – wyjaśnił prędko, widząc znudzenie na ich twarzach. – Co wy na to, bym mógł Was poznać? Może ja zacznę? Jak wspomniałem, jestem Louis, kocham piłkę nożną i Grease, nie oceniajcie – zaśmiał się – mieszkam z mamą i młodszymi siostrami, które kocham nad życie.

Louis widział kątem oka, że gdy opowiadał o sobie, oczy Harry’ego były skupione na jego ustach. To sprawiało, że jego ręce pociły się i naprawdę nie potrafił tego kontrolować. Kiedy przyszła kolej na kolejne osoby, usłyszał wiele mało interesujących wypowiedzi, pomijając oczywiście Zayna, który przedstawił się mniej więcej „chuj Wam do mojego imienia, mam ochotę zajarać” i Nialla, który powtarzał tylko jak tęskni za irlandzkim jedzeniem. Gdy oczy wszystkich skupiły się na Harrym, nikt nie oczekiwał, że chłopak się w ogóle odezwie.

- Jestem Harry i podobają mi się Twoje oczy.

Głos był niski i zachrypnięty, i Louis naprawdę nie spodziewał się usłyszeć tych słów z jego ust. Potrzebował tlenu, najlepiej zapasu na kolejne okazje, chociaż to nie tak, że miał nadzieję, iż nadejdą. Skinął w stronę Harry’ego, nie chcąc być niegrzecznym, ale chłopak już na niego nie patrzył. Jakby się zawstydził, a jedyne o czym marzył Louis, to uniesienie jego podbródka i powiedzenie, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Wiedział, że nie jest, ale obiecał mu to wczoraj i naprawdę chciał dotrzymać słowa.

~*~

Obudził się, gdy na dworze zrobiło się już ciemno, a jego ramiona drżały z zimna. Nie pamiętał momentu, w którym zasnął, ale ta komfortowa kanapa w lekarskim pokoju była wszystkim, czego potrzebował po wyczerpującej sesji, z której mimo starań innych pacjentów zapamiętał głównie Harry’ego, jego ładne oczy i głos, który sprawiał, że nieznane dreszcze błądziły pod cienką warstwą skóry. Jego przerwa skończyła właściwie dwadzieścia minut temu i prawdopodobnie cholernie nieprofesjonalne było zasypianie w drugim dniu pracy, ale nie mógł nic na to poradzić.

Podniósł się z miejsca, otrzepał lekarski mundurek, próbując wygładzić zagniecione końce i spojrzał w wiszące niedaleko lusterko. Wszystko było w porządku, w porządku, powtarzał w myślach, chcąc w to uwierzyć. Chwycił kartę leżącą na biurku i zaczął czytać. Liam miał spotkanie z dyrektorem szpitala w sprawie przeniesień pacjentów, więc już na początku spadła na niego odpowiedzialność w dopilnowaniu sal i dokonaniu ostatniego obchodu.

- Tomlinson, jesteś tu królem. – powiedział do siebie po cichu i z notesem w dłoni ruszył na kolejną bitwę.


Poświęcił odrobinę więcej czasu na wysłuchanie historii Nialla i to nie byłoby niczym zaskakującym, bo ten chłopak emanował dobrą energią, już na spotkaniu pozwalał na wiele więcej niż inni pacjenci i Louis był dumny z siebie, że nawiązał choć jeden tak dobry kontakt. Gdy kolejne pokoje minęły bez zbędnej troski, Louis dotarł do dwóch ostatnich, najbardziej przejmujących.


Zayn siedział na podłodze ze paletą w dłoni i trzymając w ustach drobny pędzelek wpatrywał się w suchą przestrzeń.

- Masz ochotę je pomalować? – spytał Louis prawdopodobnie zaburzając jego kontemplację.

- co? Co Ty pierdolisz? Przecież mam sztalugę i… - urwał, wpatrując się w jego sterczące włosy.

- Tak, wiem, ale pytam o coś innego, Zayn – odparł spokojnie i zajął miejsce obok niego. – są takie białe i puste, trzeba tchnąć w nie życie, co myślisz?

- I tak nie mogę tego zrobić, wiesz o tym prawda? – zszedł z tonu, co Louisowi zdecydowanie nie umknęło.

- A co jeśli powiem Ci, że możesz?

- Naprawdę chcesz stracić pracę w drugi dzień? – spytał z uśmiechem i Louis był pewien, byliby świetnymi kumplami.

- O to się nie martw, są Twoje, ale postaraj się przespać trochę, do zobaczenia jutro, Artysto. – zaśmiał się ciepło, na co otrzymał piorunujące spojrzenie.

Czuł, że zmierza ku dobremu rozwojowi spraw. A to był dopiero początek. Te myśli trzymały się go dopóki nie dotarł pod ostatnie drzwi, które właściwie mógłby wybrać jako pierwsze, ale przecież…deser zjadamy na końcu.

Jego serce biło, a dłonie ponownie stały się wodospadem, gdy naciskał metalową klamkę. W pomieszczeniu panował półmrok, a drobne, jasnoróżowe światełka oświetlały ścianę, którą poprzedniego dnia nie zdobiło nic. Louis był naprawdę dobrym obserwatorem.

Zamknął delikatnie 'magiczne wrota', jak zwykł mówić sobie w myślach, czym zgarnął uwagę siedzącego w fotelu Harry’ego. Chłopak nie odezwał się, nie mrugnął, po prostu siedział i obserwował, jak Louis chwyta małe białe krzesełko i zajmuje miejsce w bezpiecznej odległości od niego.

Louis czuł, że słowa są im niepotrzebne, nie potrafił tego wyjaśnić racjonalnie, ale gdy patrzył na twarz chłopaka, jego troski odchodziły, podczas gdy tak naprawdę powinno ich tylko przybywać. Wiedział to, ale ta świadomość leżała ukryta gdzieś w tyle, by pewnego dnia obudzić się i zabić całą nadzieję.

- Nie żebym uważał, że cisza między nami jest męcząca, bo nie jest – zaczął delikatnie – ale jednak musimy trochę pomówić, Harry. – zakończył miękko, jakby z obawy, że zrani chłopaka swoim spostrzeżeniem.

Nie nastąpiło nic, czego Louis, by się nie spodziewał. Harry wciąż siedział w swoim wiklinowym siedzisku i bujał się od czasu do czasu, nie odrywając ani na chwilę wzroku z Louisa. Chłopak zaczynał się do tego przyzwyczajać, a przywołując komplement z sesji terapeutycznej, wiedział, że Harry darzył go sympatią.

- To naprawdę nie jest trudne, wiesz? – powiedział ciepło, łapiąc za notes i długopis, gdy kot zeskoczył z kolan Harry’ego i zbliżył się znacznie, by otrzeć się o jego nogę. – Cześć, Kochanie… - Louis położył dłoń na futerku i zatopił się w przyjemności.

- Lubi Cię. – usłyszał głos Harry’ego i automatycznie podniósł wzrok tak, że ich źrenice spotkały się ze sobą. Spojrzenie było głębokie, lecz przepełnione obawą, jakby lokaty nastolatek pozwolił Louisowi wejść do jego duszy i odczytać całą prawdę, która go tu sprowadziła, a przede wszystkim prawdę, której się bał.

Louis podniósł zwierzątko i usadził je sobie na kolanach. – Tak myślisz? Ma imię? Jego futerko jest okropnie miłe. – wyznał, ponownie zatapiając w nim palce.

- To Ona. Dusty. Dostałem ją od mamy. – odparł nieśmiało, siląc się na szczere słowa. Louis naprawdę to doceniał.

- Jest piękna, ale dlaczego nie ma obroży? – troskliwy ton wydał mu się odpowiedni, nawet jeśli przekraczał granicę.

- Poprzednia się zniszczyła… - powiedział smutno Harry, a Louis skinął głową na znak, że rozumie. Tak naprawdę jego serce pękało na milion kawałeczków. Chciał podejść i go przytulić, chciał tego tak bardzo, mimo że wiedział, iż to totalnie absurdalne.

- Harry, czy jest coś, co mógłbym dla Ciebie zrobić? – spytał ostrożnie, odkładając niezapisany notes i długopis na stolik obok.

Chłopiec poruszył głową na boki, a jego pokręcone kosmyki przyciągnęły uwagę Louisa. Po chwili jednak się namyślił, a jego oczy zaszły niepewnością.

– Czy mógłbyś przynieść mi herbatę? – spytał nieśmiało - zieloną, z brązowym cukrem…

Louis uśmiechnął się czule i skinął głową, nie widząc w tym żadnego problemu. Kiedy wrócił z kubkiem gorącego naparu, podał Harry’emu ostrożnie naczynie, dorzucając jeszcze ciastko, jakie mama wrzuciła mu do torby w ramach ‘drugiego śniadania’. Przez moment ich dłonie zetknęły się ze sobą i obaj mogli poczuć to magnetyczne ciepło, jakiego nie dostarcza zwykły dotyk.

- Myślę, że powinienem się zbierać. Mam nadzieję, że kiedyś zdradzisz mi swój sekret… - powiedział bez namysłu, a w oczach Harry’ego pojawiło się przerażenie – wiesz, o tej herbacie z brązowym cukrem... – posłał mu oczko i chwytając swój notes, opuścił pomieszczenie, życząc lokatemu dobrej nocy.

Gdy znalazł się na korytarzu oparł ciało o zimną ścianę i zjechał plecami w dół. Otworzył notes na drugiej stronie i natknął się na starannie wykaligrafowany napis.

„Naprawdę lubię Twoje oczy.”

2 komentarze :

  1. Naprawdę się cieszę, że moja ulubiona blogerka wróciła do pisania. Kurcze już myślałam, że nigdy więcej nic nie napiszesz, a tu taka miła niespodzianka. Opowiadanie zapowiada się naprawdę interesująco, czegoś takiego jeszcze nie czytałam. Mam nadzieję, że mała liczba czytelników cię nie zniechęci, myślę, że wraz z twoim powrotem oni też zaczną wracać :)
    Życzę Ci weny, motywacji i dalszego zapału do pracy, a no i udanej reszty wakacji :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci dziękuję, że napisałaś ten komentarz. Byłaś moją motywacją, bo takie słowa naprawdę dają kopa. DZIĘKUJĘ!!! I mam nadzieję, że nie zawiodę. Udanych wakacji!!♥

      Usuń

Dziękuję :)

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka