Green tea. - Rozdział 11.




Link do masterposta: KLIK

Życie na wolności wydaje się jeszcze dziwniejsze, niż Harry mógł sobie wyobrazić. Może robić te wszystkie rzeczy, których nie robił od lat i naprawdę nie wie, jak sobie z tym poradzić. Czasami płacze w poduszkę, nie chcąc, by Louis martwił się o niego. Ten jednak zawsze wie, kiedy chłopiec ma gorszy dzień i nawet jeśli znajduje go bałaganem, wspina się na łóżko tuż za młodym ciałem i przyciąga go w swoje ramiona, nucąc pod nosem ich ulubioną piosenkę. Ich wspólne poranki, wieczory i wyjścia na zakupy stają się rutyną. Mieszkają teraz z rodziną Louisa, co sprawia, że Harry czuje się piątym kołem u wozu. Nie wyobraża sobie jednak, że miałby wrócić do matki, kobiety, która nagle stała się dla niego obcym człowiekiem. Może jest trochę zrozpaczony tym faktem, ale nie daje tego po sobie poznać.

Leżą właśnie z Louisem zakopani w kołdrę, zegar wskazuje szóstą wieczorem, ich uśmiechy są leniwe, dzielą się drobnymi pocałunkami i muśnięciami w szyję.

- Wiesz? – zaczyna Harry, a żarówki w oczach Louisa zapalają się błyskawicznie. Jest coś w słuchaniu Harry’ego co nigdy mu się nie znudzi. Bez znaczenia, czy mówi tą samą rzecz trzeci raz. – Kiedy byłem w…no, wiesz, w ośrodku, zawsze zastanawiałem się, jak wygląda Twój pokój. Nigdy nie miałem odwagi spytać, sam nie wiem… A teraz, jestem tu z Tobą i…
- Och, kochanie. Ktoś tu ma czuły moment – Louis śmieje się cicho i przyciąga Harry’ego bliżej siebie. – To już ponad trzy miesiące. Jestem z Ciebie taki dumny.
- Ja nie jestem – odpowiada cierpko.
- Haz…
- Przepraszam – wzdycha – czuję się bezużyteczny, nie wiem, co mam ze sobą zrobić, Lou – jęczy, chowając twarz w zagłębieniu szyi swojego chłopaka. Nie chce znów się rozpłakać. To byłby piąty raz w ciągu trzech dni. Za dużo.
- Hej! Posłuchaj… - Louis siada i wskazuje Harry’emu by zrobił to samo. – Przeszedłeś przez piekło, byłeś przez lata w zamknięty ośrodku. Niesłusznie. – akcentuje mocniej ostatnie słowo – To oczywiste, że proces adaptacji do nowego otoczenia potrwa. – mówi spokojnie, ważąc słowa. Harry wpatruje się w niego z miłością. – Wiem, że to wszystko dla Ciebie trudne. Dlatego staram się, jak mogę żebyś…
- Kocham Cię…
- Co?
- Boże, tak bardzo Cię kocham, jestem takim szczęściarzem – rzuca się na Louisa i atakuje jego usta gorącym pocałunkiem. Ich ciała pasują do siebie idealnie. Starszy nie może doczekać się, by pokazać Harry’emu jak to jest dostawać coś, a nie tylko dawać i być branym. Ale wie, że musi poczekać. Przynajmniej tyle, by Harry czuł się swobodnie na wolności. Wie to.
- Powinienem pójść do pracy… Nie mogę tak po prostu tu mieszkać – mówi chwilę później, a Louis wywraca oczami.
- Oczywiście, że możesz, jesteś moim chłopakiem. I raczej do szkoły, skarbie – poprawia go i sięga pod łóżko, wyciągając kremową teczkę.
- Co to jest?
- Zobacz – siadają wygodnie, a Harry otwiera arkusz. Jest tam kilka kartek, jakaś pieczęć i logo uczelni w Londynie. Harry nie rozumie.
- Idziesz na studia? – pyta zaskoczony. Nie wie, co ma czuć.
- Nie, głuptasie. Ty. Ty idziesz na studia – wskazuje na wytłuszczone zdanie. - Harry Edward Styles – czyta, a młodszy stara się poskładać wszystko w całość.
- O czym Ty mówisz? Ja… ja nie składałem, nawet mnie nie stać żeby… - Louis całuje go miękko.
- Chcę żebyś był szczęśliwy, pozwól mi… pozwól mi sprawić, że tak będzie. Nie wybrałem kierunku, bo wiem, że myślałeś nad kilkoma, a teraz możesz podejmować decyzje sam. Czekają na mejla od Ciebie do środy.
- Louis… - Harry ma łzy w oczach.
- kocham Cię, po prostu. – odpowiada skromnie starszy i pozwala się całować przez kolejną godzinę.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję!

Jest około dziewiątej, gdy po pokoju rozchodzi się pukanie.
- Louis? Harry? Mama woła Was na kolację – głos Lottie jest stłumiony przez grube drzwi.
- Dzięki Lots! – odpowiada Louis, po czym całuje miękko szyję swojego chłopca. Prawdopodobnie nigdy nie wyszliby z łóżka gdyby nie kolacja.
- Idziemy?
- Haz, to jeszcze nie wszystko. To nasza ostatnia wspólna kolacja…
- Słucham? – chłopak marszczy brwi, czuje jak narasta w nim panika.
Louis grzebie chwile w kieszeni bluzy, która wisi niedbale na oparciu krzesła. Do uszu Harry’ego dociera brzęk kluczy.
- Louis, nie rozumiem, o co chodzi? Wyjeżdżasz? – już prawie płacze. Louis kręci głową i prosi, by się uspokoił.
- To nasz nowy dom, Harry, nowy dom. – szepcze, a w głowie Harry’ego wszystko składa się w całość.
- Kupiłeś nam dom? – samotna łza opuszcza kącik jego oka.
- Właściwie to mieszkanie, na razie- nie udaje mu się dokończyć, bo jego ciało oplata drugie, te należące do chłopca. Do chłopca, z którym zamierza mieć wspólną przyszłość. W ich nowym domu. Już wkrótce.

Louis wchodzi na oddział nieco spóźniony. Liam stoi w gabinecie i przegląda jakieś raporty. Wydaje się być zaniepokojony, ale Tomlinson woli nie pytać. Przebiera się szybko i biegnie na obchód. Do swoich starych i nowych pacjentów. Cóż, na pewno nie do Harry’ego, który śpi teraz smacznie w jego łóżku, myśli i uśmiecha się pod nosem zanim wchodzi do pokoju Taylor.
- Dlaczego wciąż rozmawiamy o mnie, Louis? – jęczy dziewczyna, gdy po kilkunastu minutach sesji Louis jej nie kończy. Wziął sobie za cel pomoc tym ludziom i naprawdę chce to zrobić, ale nie może, kiedy ona zachowuje się w ten sposób.
- Co chcesz wiedzieć? – wzdycha zrezygnowany.
- Co u Harry’ego? – pyta od razu, a lekarz nie może powstrzymać się od przewrócenia oczami.
- Ma się dobrze, idzie niedługo na studia, zaczyna coś nowego, coś co mam nadzieje zaowocuje lepiej, niż jego poprzednie życie. – Taylor się uśmiecha i milczy przez chwilę.
- Napisałam o Was kolejną piosenkę!


Pokój Zayna jest ciemny. Okna zasłonięte są grubym, ciężkim materiałem, a Louis z ledwością dostrzega strumień światła, który przebija się w jednym miejscu, tworząc namiastkę szczęścia, której każdy pacjent szuka. Chłopak leży na łóżku, obrócony tyłem do drzwi, co jest zaskakującą nowością…
- Nie śpię, możesz usiąść – szepcze, a Louis robi dokładnie to, co powiedział.
- Wszystko w porządku? Skąd te zasłony? – pyta delikatnie, czekając aż Zayn się odwróci, ale to nie następuje.
- Było tu zbyt jasno, więc je założyli.
- Zayn, masz doła? Pytam jako przyjaciel, nie lekarz. – odkłada na bok notes i długopis. Zayn wzdryga się na szelest, ale powoli odwraca się przodem.
- I nie będziesz próbował tych swoich mądrych sztuczek? – pyta cicho, a Louis zgadza się skinieniem głowy.
- Więc co się dzieje? Nie malowałeś od tygodni, teraz to…
- Chcę stąd wyjść, chcę zabrać Liama na randkę, chcę żeby… - zasłania twarz rękoma.
- Czekaj, co? – Louis segreguje myśli. – Liama?
- Powiedział, że się zgodzi, ale dopiero…
- Dopiero kiedy stąd wyjdziesz – kończy Louis i uśmiecha się smutno. – Więc wyznaliście sobie uczucia? A co z jego…
- Z Sophią? – Louis jest zaskoczony, jak wiele się zmieniło. Wziął kilka tygodni wolnego, by być z Harrym, ale to nie jest to, czego oczekiwał. – Nie są już razem, ona wyjechała do LA…
- Punkt dla Ciebie, wciąż jesteś w mieście – żartuje Louis, a Zayn uderza go w ramię.
- Jesteś podły!
- Chciałeś przyjaciela, nie lekarza – pokazuje mu język.
- Więc co poradziłby mi lekarz? – pyta poważnie. I to chyba pierwszy raz, gdy to Zayn chce pomocy Louisa.
- Powiedziałby prawdopodobnie, że musisz zacząć brać swoje leki, a nie chować je w doniczce drzewka bonsai…i
- Co? S-skąd? – Zayn jest zaskoczony.
- Skąd wiem? Zayn… - uśmiecha się szyderczo.
- Nigdy tego nie zgłosiłeś! Dlaczego?
- Chciałem żebyś był gotowy, teraz chyba jesteś, prawda?
Zayn przytakuje niepewnie.
- Oprócz leków ważne są rozmowy. Jeśli chcesz innego lekarza nie ma problemu. – proponuje, jednak na twarzy Zayna pojawia się grymas. – Może chociaż spróbujesz? To Twoja decyzja. Ja mogę tu być, wiesz to.
- To już wszystko? – pyta chłopak, zaciskając palce na prześcieradle.
- Myślę, że najważniejsze przed Tobą, musisz uwierzyć w siebie i dać sobie szansę na wyjście z tego okropnego miejsca.
- Hej! Pracujesz tu!
- Wiem. – śmieje się – ale od drugiej strony to działa całkiem inaczej, uwierz. Mówię bardziej z perspektywy Harry’ego.
- Co u niego?
- Świetnie, przeprowadzamy się dzisiaj. – odpowiada z uśmiechem i rosnącymi na policzkach rumieńcami.

*

- To czternaste pudło, a moje ręce odmawiają posłuszeństwa – jęczy Louis, gdy siada na jednym ze schodków. Harry dołącza do niego i śmieje się pod nosem.
- Dlaczego jesteś dziś taki marudny? – pyta, a Louis udaje, że się obraził. – Ciężki dzień w pracy?
- Pamiętasz Jake’a? Jest okropnie pewny siebie, najgorszy typ pacjenta – wzdycha i otwiera puszkę z napojem. – Chcesz trochę? – podaje Harry’emu.
- Może powinieneś mu pozwolić? Być takim jakim chce… - mówi cicho, czując, że nie powinien jednak oceniać Louisa.
- Może masz rację, jutro tego spróbuję – całuje go miękko w policzek – powiedz mi raz jeszcze, dlaczego odmówiłeś firmie od przeprowadzek?
Harry się śmieje.
- W takim razie dlaczego nie wynajęliśmy stada mojego rodzeństwa do pomocy? – jęczy dalej, a Harry bierze w dłonie jego ręce i delikatnie je rozmasowuje. Na twarzy Louisa od razu pojawia się ulga.
- Rozluźnij się, jesteś spięty… nie możemy wprowadzać takiej atmosfery do naszego nowego domu – żartuje, a Louis czuje, że po części ma rację.
- Ile pudeł zostało?
- Około dziesięciu – szepcze lokaty, a w jego ustach brzmi to jak przyjemność.



Wieczorem prawie wszystko jest na swoim miejscu. Louis siłuje się jeszcze z biurkiem i komodą, które zamówił do jednego z pokoi, gdy rozbrzmiewa dzwonek do drzwi.
- Harry, otworzysz?
- Tatuś! – Louis słyszy piskliwy głos trzyletniej Rosie i już wie, że Harry tuli ją do swojej piersi. Postanawia zostawić meble i dołączyć do swojej nowej-nietypowej rodzinki. Debbie siedzi przy stole w kuchni i masuje brzuch.
- Cześć, moi drodzy – wita się z gośćmi, po czym stawia wodę na herbatę. Rose nadal siedzi na rękach Harry’ego, który błyszczy jak najszczerszy diament. Louis uwielbia ten widok. Postanawia im nie przerywać i zaczyna rozmowę z kobietą.
- Przepraszam, że wpadłyśmy tak późno, ale mała nie dawała mi już spokoju – wzdycha, wyraźnie zmęczona.
- To w porządku, jesteście tu zawsze mile widziane, obie, a nawet cała trójka – wskazuje na brzuch z uśmiechem.
- Tak, cóż, dziękuję, czuję, że to będzie chłopiec, wiesz? To już naprawdę niedługo… - mówi sennie, a Louis wpada na pomysł.
- Harry, co Ty na to, by Rosie została u nas na kilka dni? Debbie odpocznie trochę…
- Debbie? – pyta Harry, nawet nie musi mówić, jak bardzo podoba mu się ten pomysł.
- Naprawdę? Chcielibyście? Nie mam dla niej rzeczy…
- Może kiedy Cię odwiozę, po prostu dasz mi parę ubrań i ulubione zabawki tego aniołka – mówi Louis, a Debbie zgadza się bez słowa.



Wciąż pozostaje kilka miesięcy do rozpoczęcia studiów przez Harry’ego. Mimo tego, Louis zawsze wydaje się być zainteresowany tematem i z każdych zakupów wracają z nowym notesem, książką, czy teczką na dokumenty. Jednego dnia Louis zamawia Harry’emu laptopa z najnowszym oprogramowaniem, bo takie są teraz najmodniejsze i chłopiec nie wie, jak ma podziękować. Louis widzi zawahanie w jego oczach, jednak chwilę później ustępuje ono miłości. I to jest to, co starszy kocha – sprawiać, by Harry był szczęśliwy i czuł się bezpiecznie.
- Zjemy chińszczyznę? – proponuje, siadając na kanapie obok swojego chłopaka. Harry próbuje ustawić coś w telefonie, gdy przerywa mu przychodzące połączenie. Nieznany numer. Wciąż jest nieufny, więc podaje Louisowi aparat, a ten bez chwili zwątpienia przesuwa zieloną słuchawkę.
- Czy rozmawiam z panem Harrym Stylesem?
- Przy telefonie – kłamie Louis.
- Panie Styles, mam do przekazania bardzo przykrą wiadomość. Pańska… To znaczy Debbie…
- Co z nią? – Louis podnosi się i krzyczy do telefonu.
- Przykro mi, zmarła podczas porodu. Krwotok wewnętrzny… więcej może przedstawić panu lekarz, jeśli zdecyduje się pan przyjechać…
- Co z dzieckiem? – blednie na myśl, jaka przebiega mu przez głowę. Harry próbuje zrozumieć, co się dzieje, ale panika go paraliżuje. Nie jest w stanie nawet nic powiedzieć.
- Proszę przyjechać, podam panu adres…



Szpital jest wypełniony ludźmi. Louis trzyma Harry’ego mocno, gdy przeciskają się przez tłum. Trochę czasu trwało wyjaśnienie chłopcu, co się stało i dlaczego. Nie jest dobrze, ale nie mogą pozwolić sobie na rozsypkę, nie teraz, kiedy los Rosie i możliwie narodzonego dziecka stoi pod znakiem zapytania.

Kobieta, która ich przyjmuje jest lekarką, która odbierała poród. Po raz kolejny składa kondolencje i tłumaczy, że zrobili wszystko, co w ich mocy. Niestety doszło do komplikacji i można było uratować tylko jedno z nich.

- Pańska… - mówi do Harry’ego, ale jest zmieszana, widząc, jak Louis ściska jego rękę, więc kaszle krótko i kontynuuje – Debbie przed porodem podpisała pewien dokument. Matki decydują się na to, gdy ciąża jest zagrożona, gdy pochodzi z gwałtu lub gdy wiedzą, że w rodzinie dochodziło do podobnych komplikacji…
- Ale mówiła, że wszystko jest w porządku, że czuje się dobrze – buntuje się Harry, a pani doktor zaciska usta w prostą linię.
- Nie chciała pana martwić, ale… była tylko na dwóch wizytach i to w pierwszym trymestrze, później niestety zaprzestała odwiedzać swojego lekarza ginekologa. – tłumaczy kobieta, a obaj, Louis i Harry są zaskoczeni.
- Po państwa reakcji widzę, że to coś, o czym nie wiedzieliście. To cud, że urodził się zdrowy.
- To…to chłopiec? – pyta ze łzami w oczach Harry.
- Tak, panie Styles. Ma pan syna. – mówi ciepło, a Harry płacze w ramionach Louisa. Obaj wiedzą, że nie jest jego ojcem, ale fakt, że Debbie ufała im na tyle mocno, by wpisać go w dokumencie jako drugiego rodzica świadczy o wielkich nadziejach, jakie w nich pokładała. Nie mogą jej teraz zawieść. Nie, gdy oddała życie za swoje dziecko…
Gdy Harry się nie uspokaja, pani doktor wychodzi, by dać im chwilę prywatności.
- Rose jest w pokoju dziecięcym na końcu korytarza – mówi spokojnie Louis – wiem, że jest ci ciężko, ale musisz… musisz wziąć się w garść Harry, masz dla kogo żyć. Ona potrzebuje Cię najbardziej na świecie właśnie teraz. Ten mały chłopiec też.
- Więc… nie jesteś zły? – ociera twarz.
- Zły? Skarbie, o co mam być zły?
- Dwójka dzieci? Serio, Louis? – śmieje się z ironią.
- Los ufa nam wystarczająco, by powierzyć w nasze ręce te dzieci. Boże, kochanie, posłuchaj. Wymyślimy coś, bo jesteśmy w tym razem, okej? – trzyma w dłoniach twarz Harry’ego. – Wiem, że to szybkie, zawsze myślałem, że będziemy mieć dzieci za jakieś kilka lat, ale cholera… przecież…

Do pokoju wchodzi pielęgniarka z dzieckiem. Jest zawinięte w rożek szpitalny, ma przymknięte oczka i jasnoniebieską czapeczkę.

- Nie mogę go oddać, Louis, tylko spójrz… nie mogę. – gryzie swoją wargę i trzęsie się. Chwilę potem obserwuje, jak Louis bierze zawiniątko na ręce, a jego serce wybucha z miłości.

6 komentarzy :

  1. Ehh nigdy nie wiem co napisać w komentarzu, bo zawsze po przeczytaniu mam w głowie tylko "Łał to było genialne, świetne, niesamowite itd." Tak jest też tym razem :) Chyba muszę sobie kupić jakiś dobry słownik i poszerzyć zasób słownictwa :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmmm... Czy się znamy? Osobiście, nie. Ale czytając twoje opowiadania, czuję jakbym cię znała. Chyba wiesz o mi co chodzi :)
    Może kiedyś uda nam się poznać osobiście :)
    Co do rozdziału, nie muszę chyba pisać, że jest idealny jak zawsze bo dobrze to wiesz :*
    Miłej niedzieli :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Naprawdę fajnie piszesz, a czy myślałaś o przeniesieniu swojego opowiadania na wattpada? Teraz coraz mniej osób korzysta z bloggera a coraz więcej z wattpada i tam mogłabyś przedstawić swoją twórczość większej liczbie osób. A naprawdę jest się czym pochwalić :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nats co się z tobą dzieje? Znowu znikasz na tak długo :( Zaczynam się martwić, że znowu znikniesz i nie wrócisz :(

    OdpowiedzUsuń
  5. Muszę przyznać, że mnie wkurzyłaś. Wróciłaś, zrobiłaś nadzieje na coś fajnego i zniknęłaś, jak zwykle nie kończąc tego. Nie wiem czy cię to obejdzie, albo czy w ogóle to przeczytasz, ale jeśli tak to wiedz, że mnie rozczarowałaś. Naprawdę liczyłam, że tym razem będzie inaczej, najwidoczniej wciąż jestem zbyt naiwna...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytałam i nie zniknęłam, pisałam na bieżąco rozdziały tego opowiadania, ale ich nie publikowałam. Dlaczego? Bo czułam, że nie za bardzo mam szansę trafić tym do kogoś. Przykro mi, że Cię rozczarowałam. Chwilę po tym rozdziale dodałam prolog innego, potem 2 rozdziały, nikt ich nawet nie przeczytał, było mi smutno, więc je skasowałam, potem dodałam post, czy chcecie bym w ogóle pisała Green Tea... nikt nie odpisał. Może blogger to faktycznie nie jest dobre miejsce.

      Usuń

Dziękuję :)

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka