Rozdział 2. - Green tea




Link do masterposta: KLIK

Oczy Harry’ego śledziły drobne palce Louisa, gdy ten rysował wzory na zaparowanym oknie. Na zewnątrz padał śnieg, lecz policzki młodego lekarza płonęły ogniem. Louis sam nie wiedział, dlaczego tak się dzieje. Minęło zaledwie kilka dni, odkąd przebywał w towarzystwie Harry’ego i nie był to czas, o jakim mógłby pomarzyć. Zwykle była to godzinka dziennie, nie licząc zajęć w grupie, na które ku zdziwieniu Liama, Harry przychodził coraz chętniej. Louis mógł uważać to za swój mały sukces, ale naprawdę nie chciał triumfować zbyt szybko, dlatego trzymał ten sekret głęboko w ukryciu, pozwalając sobie zapomnieć o wszelkich powodach, przez które młody chłopak przebywał w tak okropnym i nieodpowiednim dla jego wieku miejscu.

Louis wiedział, że w życiu bywa różnie, wiedział, że każda historia pleciona jest w inny sposób i mimo że spotykamy na swej drodze tysiące osób, tak w rzeczywistości należymy do innych światów.

- O czym myślisz? – jego słowa były miękkie i powolne, otulone śnieżną zaspą, tak, Louis zdecydowanie porównałby je w ten dziwny, a jednocześnie magiczny sposób. Harry po prostu mówił bardzo wolno, co momentami mogło dekoncentrować. Starszy odwrócił głowę, zamazując rysunek na szkle i posłał mu uśmiech. Jeden z tych uśmiechów, które były zarezerwowane tylko dla chłopca w lokach.

- Czy to nie ja jestem tutaj od zadawania pytań? – mruknął przekornie, a Harry tylko przechylił głowę w bok, nie odrywając wzroku od jego twarzy.

Louis czuł się pewnie przy Harrym, czuł, jakby znalazł bratnią duszę w najmniej odpowiednim miejscu na Ziemi. Przecież mógłby poznać kogoś w teatrze, zoo albo robiąc zakupy w pobliskim supermarkecie, ale nie, jego przeznaczeniu zachciało się kpin. I w ten właśnie sposób, zamknięty w czterech ścianach z dziewiętnastoletnim dzieckiem, zastanawiał się, dokąd go to zaprowadzi.

- Znów to robisz. – zauważył słusznie chłopak, a Louis pokręcił tylko głową w rozbawieniu.

- Po prostu się zastanawiam. Czy jest coś, o czym chciałbyś pomówić? – usiadł na krześle i starał się nie rozpraszać Harry’ego lekkim stukaniem o ramę łóżka.

- Nie? – odparł chłopak i choć jego usta mówiły to w ten przekonywujący sposób, Louis wiedział, że jest inaczej.

Stwierdził, że da Harry’emu czas na otwarcie się, da mu czas na zbudowanie zaufania i przełamanie bariery, tej niewidzialnej ściany, jaką chłopiec postawił między sobą, a światem. Nie chciał naciskać, był psychiatrą, wiedział, że duże szczyty zdobywa się małymi krokami. Zamyślił się po raz kolejny, co nie uszło uwadze nastolatka.

- W takim razie powinienem chyba już pójść, Niall prosił… - nie udało mu się dokończyć, bo Harry podniósł się z fotela i podszedł do swojej szafki, sięgnąwszy po różową szczotkę, podał ją Louisowi.

Chłopak stał przez moment niczym posąg, lecz odczytał jego sugestię zanim ten mógł się rozmyślić. – Chcesz żebym rozczesał Twoje-t-twoje włosy? – Louis naprawdę nie miał pojęcia od kiedy zaczął się jąkać. Harry tylko skinął głową, przygryzając dolną wargę i bawiąc się rękawem swojej szarej bluzy.

Kurwa, pomyślał Louis i wiedział, że jest o krok bliżej tego, przed czym bronił się od samego początku.

- Myślę, myślę, że powinieneś się… odwrócić? – spytał niepewnie, karcąc się w myślach za to, jak dwuznacznie to zabrzmiało, ale Harry zdawał się nie zwrócić uwagi i pociągnął krzesło Louisa w swoją stronę, siadając na nim lekko.

- Emily dziś nie przyszła, inaczej…nie prosiłbym… - powiedział chłopak nieśmiało i mimo że Louis nie mógł zobaczyć jego twarzy, wiedział, że te dwa dorodne rumieńce, które zdążył już poznać, siedziały tam od przeszło minuty.

- To w porządku, Harry. Umiem to robić. Zawsze miałem misję, gdy mama wychodziła wcześniej do pracy. – zaśmiał się, chwytając loki dziewiętnastolatka i przejeżdżając po nich szczotką. – jeżeli pociągnę to mów.

Cichy pomruk opuścił usta Harry’ego, gdy delikatne palce lekarza zaczesywały coraz większą powierzchnię głowy.

- Jakieś specjalne zamówienie? – zażartował Louis, gdy trzymał w garści praktycznie wyprostowane włosy Harry’ego. – Trochę zmieniły kształt. – zauważył głupio.

- Dziękuje, możesz je puścić, zrobię koczek… - powiedział prawie szeptem, nie chcąc, by Louis w jakikolwiek sposób go oceniał. W końcu była to typowo…damska rzecz.

Ułożył powoli kosmyki na swoje miejsce, a jego dłoń otarła się o szyję Harry’ego przesyłając im obu przyjemne dreszcze. To było coś zakazanego, a jednocześnie tak cholernie silnego, że musiał odsunąć się na bezpieczną odległość i przeprosić Harry’ego, tłumacząc się jakimś nagłym spotkaniem, o którym całkowicie zapomniał.

Na korytarzu natknął się oczywiście na Liama i był wręcz przekonany, że chłopak nie powstrzyma się przed mini-kazaniem, jakie Louis otrzymywał od niego od poniedziałku. Mimo wszystko starał się przybrać maskę, nie mogąc nikomu wyjawić tego, co czuł za zamkniętymi drzwiami pokoju numer dwadzieścia dziewięć.

- Wszystko w porządku? Wyglądasz dziwnie… - powiedział sceptycznie Payne, nie chcąc być niegrzecznym. – Czy Harry zrobił coś nieodpowiedniego? Czasem bywa agresywny.

Louis prychnął w myślach. – Nieodpowiedniego? – zapytał cicho, po czym zaśmiał się na spostrzeżenie Liama, Harry był przy nim puszystą i bezbronną kuleczką tajemnic, tajemnic, które miał zamiar rozwiązać prędzej, czy później. – Nie, daj spokój, po prostu przypomniałem sobie, że jeden z pacjentów na mnie czeka i tak właściwie się spieszę – urwał, machając ordynatorowi na pożegnanie. Wiedział, że póki co, jest to jedyne rozwiązanie, które trzyma to wszystko w ryzach.

~*~

Przemoc, morderstwo, próba samobójcza, alkoholizm.

Louis nie mógł uwierzyć w to, co widział. Siedział przy biurku z otwartą kartą pacjenta i czuł, jakby ktoś wycelował w niego rewolwer i z każdym wyrazem wbijał kolejny nabój w jego serce. To nie mogło być prawdziwe.

Alkoholizm? – wyszeptał do siebie, nie zdając sobie sprawy z obecności jednej z lekarek.

- Przepraszam, że się wtrącę, jeżeli czytasz kartę Harrry’ego, to zerknij do katalogów A15, tam jest tego więcej.

- Więcej?! – Louis niemal zakrztusił się własną śliną.

- Mam na myśli, bardziej szczegółowo. Tu są tylko szczątkowe dane. – poprawiła się kobieta. – Jestem Leigh Anne, miło mi poznać nową legendę.

- Legendę? – uniósł brwi w górę, po czym uścisnął jej dłoń. – Louis…

- Tomlinson, tak, wiem. Wszyscy o Tobie mówią.

- Dlaczego? – spytał niepewnie, nie chcąc wyjść na zbyt zapatrzonego w siebie, choć musiał przyznać w głębi duszy, że mu to schlebiało.

- Może dlatego że dzięki Tobie to miejsce odżyło. – zaparzyła sobie kawę, machając kubkiem w stronę Louisa. – A może dlatego że w końcu ludzie czują się bezpieczniej ze swoim lekarzem psychiatrą, Niall nie narzeka na spotkania, Zayn jest bardziej rozmowny, a no i Harry, wychodzi do ludzi. To coś, co dotychczas nie zdarzało się zbyt często. A jesteś tu zaledwie kilka dni, legendo. – zaśmiała się i pozostawiając Louisa w osłupieniu wyszła z gabinetu.

- Legendo… - powtórzył śmiesznie, zdając sobie sprawę, że już polubił tę lekarkę.

- Widzę, że poznałeś Leigh – Louis nie zdążył zarejestrować momentu, w którym Liam pojawił się w pomieszczeniu. – To dobrze, nasz personel jest mały, ale przyjazny, miło, gdy panuje tu dobra atmosfera.

- Tak, Liam, jest w porządku. – powiedział od niechcenia, będąc pewnym, że jego głos go zdradza.

- Słuchaj, pracuję tu wiele lat, przeszedłem to wszystko, co Ty teraz czujesz. Początki...

- Wiem, Li. To wszystko kwestia czasu. – zapewnił go. – Po prostu dręczy mnie pewna sprawa.

Payne oparł się o szafkę i odkręcił butelkę wody mineralnej, rozpraszając tym młodego lekarza. – Niech zgadnę, Harry?

Spojrzenie Louisa mówiło wszystko. – Chciałbym mu pomóc, wydaje się być zupełnie inny, niż mówi karta. – posłał plikowi dokumentów mordercze spojrzenie, jakby co najmniej mogło to wycofać wszelkie zarzuty skierowane w stronę lokatego chłopca.

- Nie jesteś pierwszy Louis. Wiele osób próbowało do niego dotrzeć. On nawet nie daje się nikomu dotknąć. Z wyjątkiem Emily, przychodzi do niego, co niedzielę. To jest bardziej skomplikowane niż możesz sobie wyobrazić, wiem, że studiowałeś te wszystkie przypadki, ale teoria różni się nieco od praktyki, nabierzesz doświadczenia i ocenisz to właściwie.

Louis zastygł, jego myśli krążyły wokół tych wszystkich sytuacji, w których Harry pozwalał mu się dotykać. Oczywiście, nie były to długie momenty, ale krótkie gesty, przy podawaniu kubka, czy poprawianiu kaptura bluzy. Tomlinson czuł, że może doliczyć do tego wydarzenie sprzed piętnastu minut, gdy rozczesywał jego lśniące włosy. Nie potrafił tego wyjaśnić w racjonalny sposób, więc zgodnie z poprzednim założeniem, odepchnął to na drugi plan, postanawiając nie wspominać o tym Liamowi. Przynajmniej na razie.

- W ogóle mnie nie słuchasz, muszę iść, a Ty – postawił dłoń na jego ramieniu – nie angażuj się tak mocno w sprawę Harry’ego, to może być dzień, dwa, gdy go stąd odeślą, jak znów coś przeskrobie. – powiedział poważnie, a Louis skrzywił się na te słowa i pozostawił Liama bez odpowiedzi.

~*~

Zayn leżał na podłodze owinięty ciepłym kocem, gdy Louis zapukał lekko w szybkę i wszedł do środka. Widok, jaki ujrzał, zaparł mu dech w piersiach i Malik mógł przysiąc, że przez chwilę poczuł się, jak jego prywatny psychiatra, pytając co minutę, czy wszystko w porządku.

- Mówiłem żebyś to wykorzystał – wskazał na ścianę – ale nie sądziłem, że jesteś pierdolonym Picasso! – zaśmiał się, widząc ulgę na twarzy Zayna.

- Trochę mnie poniosło – wyjaśnił, zakładając drobny pędzelek za ucho. Jego ubrania były całe w kolorowych farbach, a twarz świeciła się od jakiegoś olejku, ale Louis o to nie dbał. W końcu ten chłopak był prawdziwym artystą.

- Skoro dotarliśmy do tego etapu, myślisz, że możemy porozmawiać?

- Nie robimy tego codziennie? – spytał, mając nadzieję, że Louis odpuści.

- Zayn, nie jestem tu dla zabawy, ani Ty nie jesteś tu, dlatego że tak sobie wymarzyłeś. Musimy robić krok na przód. – przyjął profesjonalny ton, czując rozpierającą dumę, gdy Mulat skinął głową w zgodzie.

- Czy Liam wie o tym? – spojrzał znacząco na malunki, a Louis wystawił zęby w uśmiechu.

- Nie do końca, być może zapomniałem mu o tym wspomnieć? – zaśmiał się – Ale nie martw się, wszystko zostaw mnie.


~*~


To była pierwsza niedziela Louisa w ośrodku i naprawdę nie wiedział, jak one przebiegają. Rita z recepcji zdradziła mu kilka szczegółów, ale w większości sytuacji postanowił iść na spontan. Gdy wybiła godzina obiadu, nie był świadomy do czego do zmierza.

Sala stołówki była wypełniona ludźmi. Ludźmi nie tylko z ich oddziału, ale i tymi z piętra niżej. Louis czuł się niepewnie, mimo że zachowywał pozory. W końcu to nie on był tutaj domkiem z kart, który rozsypuje się pod presją, on był tym, który miał pozbierać te karty i złożyć domek do kupy.

- Louis? Co tu jeszcze robisz? – usłyszał za plecami głos Leigh. Spojrzał na nią pytająco, wyjaśniając swoje niedoinformowanie. – Rozumiem, że ten idiota Payne Ci nie powiedział – zachichotała, co rozluźniło lekko atmosferę – w każdą niedzielę jemy wspólny posiłek, wiesz, by każdy mógł poczuć się jak w domu. Przynajmniej taki jest zamiar… – spojrzała na mężczyzn, którzy poprawiali stoliki.- - Potem do wieczora wszyscy spędzają czas na grach i tego typu rzeczach. Oczywiście terapeuci uczestniczą. – posłała mu oczko. – Znajdź swoją grupę i usiądź z nimi, Louis.

Okej, więc to było zbyt wiele informacji jak na jeden raz i Tomlinson potrzebował zaczerpnąć powietrza, by uzmysłowić sobie, że przez następne kilka godzin będzie musiał siedzieć niedaleko Harry’ego i traktować go jak normalnego pacjenta. Louis doskonale wiedział, że ich relacja nie była zwykłą relacją i tego obawiał się najbardziej.

Odnalazł Jade dyskutującą z Taylor o nowym albumie Imagine Dragons i postanowił zająć miejsce obok nich, nie pytając nawet o zgodę, co po chwili uznał za ogromny błąd.

- Myślę, że to miejsce jest zajęte, Twoje jest po drugiej stronie, obok Harry’ego. – powiedziała bez emocji, co bardzo zdziwiło chłopaka. Skinął głową i obszedł stół, siadając w jeszcze pustym rzędzie.
Harry zjawił się kilka minut później i Louis musiał napiąć wszystkie mięśnie, by naprawdę trzymać kontrolę nad sobą. Mimo wszystko, obiad przebiegł bardzo spokojnie i wszelkie obawy, których zarodki Louis podlewał na wstępie, w trakcie posiłku, zniknęły gdzieś w tyle. Było głośno i rozmownie, a przynajmniej z jego strony. Gdy naczynia zostały odniesione na właściwie miejsce, a stoły ponownie ułożone w pierwotny wzór, pacjenci zaczęli zajmować miejsca na sofach i fotelach, szykując się na seans filmowy, który, jak Louis się dowiedział, był już tradycją. Stanął z boku, machając do Liama przyjaźnie. Obserwował swoich podopiecznych uważnie, mając nadzieję, że taka sytuacja będzie dla niego podpowiedzią.

Wysunął kilka wniosków, które jak uznał, były bardzo trafne w przełożeniu na czas, jaki pracował w tym miejscu. Zayn nie lubił być w centrum zainteresowania, trzymał się na uboczu, ale nie był niepewny, po prostu odnalazł swoje miejsce w grupie i tam się trzymał, Jade była duszą towarzystwa i razem z Taylor stanowiły duet liderek, cóż, pomyślał Louis, przecież ktoś musi. Kolejno zwrócił uwagę na Eda, facet był trochę starszy od reszty, ale mimo tego, odnajdywali wspólny język, jak wspomniał mu wcześniej Liam, prawie trzymał w dłoniach wypis. No i był Harry, oczywiście, Louis nie mógłby go pominąć. Przypomniał sobie słowa Leigh i uśmiechnął się pod nosem. Jego mina uległa jednak drastycznej zmianie, gdy zauważył, że chłopak ściśnięty jest na kanapie z o wiele starszym mężczyzną. Louis go nie znał, ale nie potrzebował więcej niż trzech sekund, by go znienawidzić. Jego ręka była owinięta wokół szyi Stylesa, a nogi splątane z nogami chłopca.

W jego żyłach zawrzało i już miał ochotę jakoś im przeszkodzić, gdy światła nagle zgasły, a na ekranie pojawił się film. Louis nie miał wyboru, usiadł na parapecie i przez kolejne sto minut obserwował to obraz, to twarz Harry’ego, która roztapiała się w półmroku.

Nie potrzebował wiele, gdy usłyszał cichy pisk. Znał głos Harry’ego wystarczająco dobrze, mimo że ich spotkania nie należały do najbardziej rozmownych. Podbiegł do drzwi i włączył oświetlenie, przez co otrzymał zduszony jęk publiczności. Spojrzał na kanapę, która stanowiła ten mały problem w jego głowie i dostrzegł, że dłoń faceta wspina się po udzie Harry’ego. Na twarzy chłopca było wymalowane zaniepokojenie, ale odskoczył dopiero, gdy koleś, nazwany przez kogoś Nickiem, posunął się o kilkanaście centymetrów wyżej.

Louis stracił kontrolę. Podbiegł do mężczyzny i odciągnął go od dziewiętnastolatka, przez co ten pchnięty, uderzył głową o rant stołu.

- Nie waż się tego więcej robić! – wykrzyczał Liam, pozostawiając pozostałych pacjentów w głębokim szoku. Znalazł się obok Louisa chwilę później, przytrzymując wyrywającego się mężczyznę. – Zabierz Harry’ego, poradzę sobie z nim. – powiedział cicho.

Louis nie dbał o to, że ponad trzydzieści par oczu badało jego ruchy, gesty i mimikę, dbał teraz tylko o to, by Harry nie czuł się zagubiony i właśnie to spieprzył.

Pomógł Jade podnieść go z podłogi i delikatnie przytrzymał na swych rękach, wynosząc nastolatka z pomieszczenia. W głowie Harry’ego wirowało, co Louis mógł stwierdzić, bez zadawania zbędnych pytań. Dotarli do dyżurki pielęgniarek, lecz pomieszczenie świeciło pustkami.

- Słuchaj, Harry. Teraz Cię posadzę i opatrzę Twoją głowę, w porządku? – mówił wolno, by każde słowo przebiło się przez stres pourazowy. W odpowiedzi otrzymał tylko ciche pomruki. Może to nie było miejsce i czas na takie wyznania, ale naprawdę je lubił.

Kiedy chłopiec siedział bezpiecznie oparty o zagłówek lekarskiego łóżka, Louis odszukał wszystkie potrzebne rzeczy i stanął między jego nogami, by uzyskać lepszy dostęp do rozciętej skroni.

- Przepraszam, powinienem był Cię bardziej chronić. – powiedział cicho, a zarazem absurdalnie i obaj mieli tego świadomość. Nasączył wacik wodą utlenioną i przejechał po drobnej ranie, na co Harry głośno jęknął, zacisnąwszy swoje palce na ramionach Louisa.

Lekarz musiał oddalić miłe uczucie, budzące się we wnętrzu jego brzucha i solidnie zadbać, by w ranę nie wdało się żadne niepożądane zakażenie.

- Harry? Spójrz na mnie. – polecił, chwytając jego twarz w dłonie. – Proszę, popatrz na mnie.

Powieki nastolatka uniosły się, ku górze, a te duże, zielone oczy złączyły niewidzialną nić, jakiej Louis teraz potrzebował.

- Teraz posłuchaj mnie uważnie, nie możesz zasnąć, jasne? Utrzymuj ten stan jak najdłużej, kochany. – odparł, pocierając dłonią jego policzek. – Założę opatrunek i odniosę Cię do Twojego pokoju, w porządku? To naprawdę nic groźnego, ale uderzenie było mocne, nie możesz zasnąć. Nie jestem lekarzem pierwszego kontaktu, ale… właściwie to myślę, że powinienem się zamknąć…

- Nie. Lubię Twój głos, jest kojący.


~*~

Dłonie Harry’ego trzymały kurczowo szyję chłopaka, gdy ten układał go na jego bujanym fotelu. – Haz, musisz mnie puścić. – zaśmiał się, przez co otrzymał dźwięk dezaprobaty, jednak ostatecznie dzieciak zdjął z niego swoje pomalowane paznokcie.


- Dlaczego to robisz? – usłyszał nieoczekiwane pytanie i mógł przysiąc, że jego serce zatrzymało swój bieg.

- Robię co? – spytał ostrożnie i usiadł niedaleko, wpatrując się w zmieszany wyraz twarzy Harry’ego.

- Dbasz o mnie, troszczysz się. – spuścił wzrok, jakby te słowa nie miały prawa opuścić jego ust.


Louis naprawdę nie wiedział, jak ma wytłumaczyć to, co się między nimi dzieje. To nie tak, że nie interesował się innymi pacjentami i nie tak, że zachwycił się Harrym tylko dlatego, że miał on różowe paznokcie i damską szczotkę do włosów. To było coś więcej, coś ukrytego w głębi serca i właściwie nie znał on odpowiedzi na pytanie zdane przez nastolatka.

- Taka moja rola, Harry.

- To nie to. O mnie się nie dba, mnie się wykorzystuje. – jest to odpowiedź, której Louis się nie spodziewa, więc siedzi przez kolejne trzy minuty i widzi, jak Harry załamuje się z każdą sekundą narastającej ciszy.

- Co Ty mówisz? – podnosi się z miejsca i ma zamiar podejść do niego, złapać jego twarz w dłonie i wyjaśnić, jak bardzo się myli, ale coś go blokuje, coś nie pozwala na ten gest i nim jest w stanie się przemóc, Harry zeskakuje z siedziska i wbija swe ciało w najdalszy kąt pokoju, podciągając swe kolana w szlochu i zamykając się w swoim świecie.

Louis dopiero teraz zdaje sobie sprawę z tego, jak długa i kręta droga przed nimi.

- Harry, uspokój się, proszę, spróbuj to opanować, jesteś silniejszy niż całe zło, które Cię spotkało. – Louis prawie klęczy i nie wie, dlaczego to robi, nie wie, dlaczego nie zachowuje się w sposób, jaki jego profesorowie uczyli go na studiach, nie wie, co do chuja jest z nim nie tak.

Przez kolejne sekundy panuje cisza i zdecydowanie nie jest to cisza, którą Louis lubi.

- Jestem złym człowiekiem, Louis, nie powinno Cię tu być, odejdź. – chlipie chłopiec, a jedyne o czym Louis marzy to przytulić go tak mocno i pozwolić tym łzom zniknąć.

Zastanawia się przez chwilę, po czym podchodzi bliżej i siada obok. – Posłuchaj, każdy zrobił w życiu coś złego, każdy ma choć jedną rzecz, z której nie jest dumny, jesteśmy tylko ludźmi. – Dusty mruczy, ocierając się o ich nogi, a Louis podnosi ją na kolana i szturcha jej łapką policzek Harry’ego.
Chłopiec się rozpromienia na chwilę, co Louis uznaje za kolejny malutki sukces.

- Jestem zły, jestem bardzo zły, zabiłem ich, zniszczyłem wszystko – ponownie płacze, ale teraz Louis już nie czeka, łapie go w swoje ramiona i pozwala zmoczyć cały mundurek. Pozwala łzom Harry’ego wyjść naprzeciw jego trosce, pozwala temu odejść i mimo że wie, iż będzie tego więcej, jest gotowy, przyjąć wszystko i pomagać mu tak długo, jak będzie tego potrzebował.

I to nie tak, że Louis chce pomagać mu już zawsze…

Kiedy Harry się uspokaja, a jego oczy wysychają, młody pan doktor podejmuje się próby, która być może stanowi zbyt pochopny krok, ale nie może powstrzymać tej wiercącej jego serce śruby.

- Harry, zadam Ci teraz pytanie, bardzo ważne, ale i trudne pytanie, i proszę odpowiedz szczerze. Tylko szczerość się tutaj liczy, rozumiesz? – chłopiec kiwa głową, więc Louis przytula go mocniej, wplatając dłoń w jego włosy. – Czy ten mężczyzna ze stołówki…Nick…- na te słowa ciało Harry’ego sztywnieje i Louis może definitywnie wyczuć nadchodzące spięcie, dlatego pociera jego ramiona, by dodać mu otuchy. – czy…on robił to wcześniej, Harry? Czy posunął się dalej?

- To..to są dwa pytania, Louis.

- Możesz odpowiedzieć na które chcesz. – nie chce naciskać, wie, że na wszystko potrzeba czasu.

- Nie tutaj, nie posunął się dalej tutaj. – odpowiada Harry, ale chwile potem ponownie zanosi się płaczem, więc Louis układa go na łóżku i obiecuje, że za moment wróci. Prędkim krokiem przemierza korytarz w kierunku kuchni. Jego myśli są rozburzone, dryfują na wielu płaszczyznach i chłopak nie jest w stanie teraz ich złożyć do kupy. Nie wie, co mogą oznaczać słowa Harry’ego. Nie wie nic, oprócz tego, że za godzinę będzie musiał go zostawić, łamiąc sobie tym samym serce.

Po drodze spotyka Liama, który posyła mu pytające spojrzenia. Macha ręką, by nie drążył tematu i znika parząc herbatę, która jest jego jedynym ratunkiem.

- Zielona? – słyszy znajomy głos.

- Z brązowym cukrem. – odpowiada Louis.

- To go naprawdę uspokaja. – Liam pociera czoło w zdenerwowaniu. – Jak źle z nim jest?

Louis ma ochotę go uderzyć, mimo że to nie jego wina. Ma ochotę rozwalić coś i sprawić sobie ulgę, ale wie, że musi zachować spokój. Przynajmniej do czasu, gdy nie opuści ośrodka. Wtedy wpada mu do głowy genialna myśl.

- Liam? Czy..czy mógłbym wziąć dzisiaj nocny dyżur? – pyta, nie będąc do końca pewnym, jak ordynator zareaguje.

- Naprawdę się o niego troszczysz… myślisz, że może coś..?

- Nie kończ! Mogę czy nie?

- Tak, jasne, tylko zgłoś to Ricie.

- Dzięki, szefie. Jesteś najlepszy. – chwyta gorący kubek w dłonie i wraca do pokoju chłopca, który nieświadomie rozkopał jego życie.

Harry leży zwinięty w kłębek, jego oczy są zamknięte, a klatka piersiowa unosi się bardzo powoli. Louis nie jest pewny czy śpi dopóki długie palce nie łapią jego uniformu.

- Jestem tu i będę całą noc. Przyniosłem Ci herbatę. – odpowiada cicho. – Jak się czujesz?

Dziewiętnastolatek podnosi się do pozycji siedzącej i robi miejsce dla Louisa. Ten siada obok i przenosi kubek ze stolika wprost w dłonie Harry’ego. Cichy odgłos siorbania przypomina mu o ich pierwszym spotkaniu i nie jest w stanie nie uśmiechnąć się, co Harry bez wątpienia zauważa.

Gdy Louis budzi się następnego dnia, wciąż siedzi na krzesłach, które zajął, gdy tylko Harry usnął, lecz jego ciało jest otulone ciepłymi kocami, których nie pamięta z poprzedniej nocy, widzi też przyklejone do niego zielone oczy Harry’ego i ten bezcenny uśmiech, jakim obdarza go nastolatek, i wie że mógłby budzić się w ten sposób do końca życia, a przynajmniej tak długo, jak to możliwe.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Dziękuję :)

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka