Pairing: Larry
Opis: Harry jest biednym chłopcem, który ma gitarę. Zarabia na życie śpiewem ulicznym, a przynajmniej próbuje. Pewnego dnia Louis spacerując po mieście słyszy piosenkę śpiewaną przez Harry'ego i zakochuje się w jego głosie...
Harry tak naprawdę nigdy nie wiedział, co to znaczy mieć dom. Kiedy w szkole słyszał coś na ten temat, musiał udawać, że rozumie i uśmiechać się dla niepoznaki. To nie tak, że nie chciał wiedzieć, po prostu od najmłodszych lat, odkąd pamiętał mieszkał w bidulu. Tutaj dzieci nie miały rodziców lub ich najbliżsi po prostu ich „wyrzucili” jak zniszczone meble, czy zużyte ubrania. To nie był dom, choć w nazwie słowo się pojawiało. Harry był typem samotnika, nie lubił, gdy uwaga była skupiona na nim, bo czuł się niepewnie. Nie wiedział, jak ma się zachowywać, ani mówić, by każdy go słuchał. Jedyną rzeczą, jaka pomagała mu wyrażać siebie był śpiew. Tego się nie bał, miał najczęściej zamknięte oczy, więc ci wszyscy ludzie, którzy ewentualnie chcieliby go oceniać, mogli to robić. Nie dbał o to, nie widział ich zdegustowanych, czy zaintrygowanych spojrzeń i było w porządku.
Gdy skończył szkołę i był o krok od pełnoletności, zdał sobie sprawę, że nie będzie miał się gdzie podziać. Nie chciał wylądować na ulicy, ale czuł, że za pół roku, dostanie małą wyprawkę i będzie zmuszony szukać szczęścia gdzieś indziej. Na myśl o tym zaczął doceniać dom dziecka i jego ciepłe, zawsze idealnie pościelone łóżko, do którego przez prawie osiemnaście lat zdążył się przywiązać. Nie potrafił wyobrazić sobie przyszłości, wszystko było mgliste i ciemne, i Harry momentami myślał, że może po prostu powinien ze sobą skończyć. Nie miał rodziny, dziewczyny, nikogo, jego jedyny przyjaciel opuścił bidul rok wcześniej i wyjechał zagranicę. Mieli kontakt, ale były to raczej sporadyczne rozmowy. Liam ciężko pracował i rzadko znajdywał czas na przesiadywanie w internecie. Harry rozumiał, ale jednocześnie cierpiał, bo nie ufał nikomu innemu, co wiązało się z tym, że z nikim innym nie mógł porozmawiać o swoich uczuciach.
Dlatego zaczął tworzyć więcej piosenek, a mając przy sobie gitarę, którą udało mu się wygrać w jednym z konkursów, nie było z tym problemu. Pisał, śpiewał, a jego cały wolny czas pochłaniały teksty utworów, w których przelewał swoje całe uczucia. Uczucia do tego miejsca, uczucia do jego rodziców, którzy zostawili go, gdy miał miesiąc, uczucia do jego opiekunów i uczucia do samotności, z którą zbratał się ostatnio zbyt mocno.
- Harry? - głos Lindsay wyrwał go z zamyślenia, gdy obserwował spływającą po szybie kroplę deszczu. - Harry, nie możesz siedzieć tu cały dzień. - dziewczyna zajęła miejsce obok niego, a on niechętnie przesunął swoje nogi.
- Pada. - odparł cicho i nie siląc się na żaden uśmiech, złapał gitarę wygrywając fragment nowej piosenki.
- Znów piszesz. - oznajmiła ciepło, nie czekając na jego odpowiedź. - To wspaniale, Harry!
Chłopak nie rozumiał, dlaczego ona wciąż tu była. Nie teraz, w tym konkretnym momencie, tylko zawsze. Harry prawie z nią nie rozmawiał, częściej słuchał, co ma do powiedzenia, ale nie byli przyjaciółmi. Lindsay mieszkała w pokoju po drugiej stronie korytarza, miała długie blond włosy i ładne niebieskie oczy, często się uśmiechała i emanowała taką radością, że czasami Harry jej nienawidził. On nie potrafił.
- Słuchaj, ja nie rozumiem. - powiedział po chwili, gdy blondynka przypatrywała się ruchom jego długich palców. - Po prostu, dlaczego?
- Dlaczego tu jestem?
Harry skinął głową, a ona się roześmiała, po czym dotknęła jego loków i ruszyła w stronę drzwi dodając od siebie tylko kilka słów. - Po prostu Cię lubię, Głuptasie.
Harry spędził ten wieczór pisząc piosenkę o Aniele, który każdego dnia przylatywał na jego parapet i ogrzewał jego przestrzeń. A przynajmniej metaforycznie. Tak sądził.
~*~
Pół roku później, Harry nie miał już domu. Żadnego.
Kiedy skończył osiemnaście lat nie dostał masy prezentów, nie miał nawet tortu ze świeczkami, nie mógł pomyśleć życzenia, ani cieszyć się obecnością swojej rodziny. Bo przecież jej nie miał. Opiekunowie z domu dziecka wręczyli mu kopertę z wyprawką i podali termin, do którego musiał opuścić to miejsce. Jedynie Lindsay wpadła do niego wieczorem i podarowała małe pudełeczko, w którym znajdował się łańcuszek z ‘papierowym’ samolocikiem, co sprawiło, że Harry poczuł się naprawdę ważny, bo dotychczas nikt niczego mu nie sprezentował. Uścisnął ją mocno i przeprosił, że czasem był zbyt cichy. Dziewczyna uroniła kilka łez i poprosiła, by odezwał się, jak już się urządzi na „wolności”.
Ale po sześciu miesiącach od wyjścia z domu dziecka, Harry wciąż nie mógł tego zrobić, nie mógł jej powiedzieć, jak jest, bo jego Anioł był jedyną istotą, która w niego wierzyła przez ten cały pieprzony czas. Nie chciał jej zawieść, więc uznał, że milczenie będzie najszczerszym złotem.
Siedział teraz oparty o gorący mur, trzymając w dłoniach gitarę. Listopadowe słońce raziło go lekko w oczy i miał naprawdę dość siedzenia w centrum, ale musiał zarobić jakoś na jedzenie. Odkąd opuścił bidul, a wyprawka skończyła się szybciej niż przewidywał, nie mógł znaleźć pracy, chodził i prosił o pomoc, ale zawsze otrzymywał negatywną odpowiedź lub zatrzaskujące się przed jego oczami drzwi. To bolało, bo przecież chciał uczciwie zapracować na życie, ale jak miał tego dokonać, gdy wszystkie furtki zamykały się zanim do nich dotarł?
Jego żołądek przewrócił się kilka razy, prosząc o pokarm, Harry spojrzał do torby, gdzie na dnie znalazł jeszcze kawałek bułki i drobne okruchy, zebrał wszystko ręką i wsunął do buzi. Wiedział, że czeka go ciężka noc, nie miał nic do picia, a wszystkie oszczędności, jakie udało mu się zebrać, ukradziono mu poprzedniego wieczoru. Przeklinał swój los, bo tak naprawdę chciał mieć normalną rodzinę, swój pokój i ciepły obiad… zwłaszcza, że nadchodziła zima.
Cholera, miał tylko osiemnaście lat…
Przymknął oczy i otworzył usta.
„Gdzie jest ten moment, którego potrzebowaliśmy najbardziej?
Niszczysz nastrój, magia pryska
Mówią, że Twoje błękitne niebo zaczyna szarzeć,
Mówią mi, że Twoja pasja odeszła (minęła).
A ja nie muszę już tego kontynuować…”
(klik, piosenka Daniela Powtera – Bad day)
“Stoisz na granicy by przejść na nowy poziom
Uśmiechasz się fałszywie, idziesz z kawą
Mówisz mi, że Twoje życie było drogą poza linią
Rozpadasz się na kawałki, za każdym razem
A ja nie muszę już tego kontynuować.
Bo miałeś zły dzień
Zjeżdżasz jeden stopień na dół
Śpiewasz smutną piosenkę, by tylko to odkręcić
Mówisz mi, że nie wiesz
Mówisz mi: nie kłam
Pracujesz z uśmiechem i idziesz na przejażdżkę
Miałeś zły dzień
Aparat nie kłamie
Wracasz na dół i nic Cię już nie obchodzi
Miałeś zły dzień
Miałeś zły dzień…”
Jego serce biło w szalenie szybkim tempie, gdy zakończył utwór i usłyszał oklaski, bał się spojrzeć, by nie ujrzeć kilku par oczu, szydzących z niego. Zaryzykował i spostrzegł, że jego walizka zapełniła się pieniążkami, a stojący niedaleko tłum posyłał mu szczere uśmiechy. Chwycił ponownie gitarę i zagrał jeszcze kilka piosenek, ponownie opuszczając powieki. Czuł się wtedy bezpiecznie i wiedział, że jego widzom wcale to nie przeszkadza.
Zaczęło się ściemniać, gdy skończył ostatni utwór, więc spakował gitarę, zebrał rzeczy i już miał odchodzić, gdy zaczepił go jakiś chłopak. Najpierw poczuł jego ciepłą dłoń na swoim ramieniu, a potem ujrzał te niesamowicie niebieskie tęczówki – nawet jego Anioł takich nie posiadał – i naprawdę nie wiedział, co ma powiedzieć, więc stał w zdumieniu kilkanaście sekund, gdy zdał sobie sprawę z tego, co się dzieje.
- Słyszałem jak śpiewasz… to było perfekcyjne. - uśmiechnął się, a Harry nie mógł nie odwzajemnić tego gestu, bo czuł się wyjątkowo dobrze, jak na te okoliczności.
- Dziękuje.. - spojrzał w ziemię, zrywając kontakt wzrokowy. Wcale nie chciał tego robić, ale nie mógł wytrzymać intensywnie badającego go spojrzenia szatyna. - to naprawdę miłe.
- ładny wisiorek – powiedział nieznajomy, po czym podwinął rękaw swojej bluzy. Harry mógł zauważyć, że jego przedramię pokryte jest różnymi tatuażami, ale nie potrzebował wiele czasu, by odnaleźć ten właściwy, do którego nawiązał chłopak.
Papierowy samolocik.
Harry się uśmiechnął, więc Louis także to zrobił, jednak nie wiedział, ile to znaczy dla młodszego chłopca, nie wiedział (jeszcze), że na jego rozkosznej twarzy radość nie gości zbyt często.
- wierzysz w przeznaczenie? - nieśmiałe pytanie opuściło usta nastolatka.
- niezupełnie… – zachichotał Louis, poprawiając ubranie. - ale wierzę, że pójdziesz ze mną na kolację…
- ja..ja nie – zaplątał się w słowach, lecz całe rozdarcie ustąpiło, gdy stojący przed nim chłopak uniósł palcem jego brodę.
- ja stawiam, nie daj się prosić.
I Harry wiedział, że człowiek nie może otrzymać dwóch Aniołów za jednego życia, ale naprawdę nie chciał się w tym zagłębiać. Louis był miły i zaproponował kolację, a Harry był głodny, a może tak naprawdę pożądał tych n i e b i e s k i c h tęczówek.
~*~
- ja naprawdę nie powinienem.. - próbował protestować, lecz Louis nie dawał za wygraną. - nie będę miał jak Ci się odwdzięczyć!
- myślisz, że chcę czegokolwiek w zamian?
- przepraszam, po prostu nie stać mnie, by… - Louis zasłonił mu usta.
- jedyne czego chcę to spędzić z Tobą trochę czasu, obserwuję Cię od miesięcy, nie pozwolę żebyś choć jeden dzień więcej spał pod gołym niebem.
- co?
- po prostu, zaufaj mi.
- nie ufam ludziom, zrobiłem to i zobacz gdzie jestem – syknął Styles, rozkładając ręce. - naprawdę nie musisz się nade mną litować. - próbował odejść, zarzucając gitarę na plecy, ale Tomlinson znów go powstrzymał.
- Harry! To nie jest litość, po prostu… - zamilkł. - chciałem Cię zaprosić na randkę, ale uznałem, że nie chcę Cię wystraszyć, więc wymyśliłem słowo kolacja, co właściwie nie jest mylne, no bo to kolacja, jest wieczór i ciemno, i będą świece, więc…
Louis już nie dokończył, usłyszał tylko lekki hałas, gdy gitara Harry’ego zetknęła się z ziemią, a potem poczuł, jak jego usta zakrywają inne, miękkie i ciepłe wargi, które z pewnością byłby w stanie pokochać.
Harry jeszcze chwilę trzymał jego twarz w dłoniach, po czym odsunął się i przeprosił.
- chodźmy na tę randkę..yy kolację – uśmiechnął się Louis, podniósł gitarę chłopaka i pociągnął go w stronę restauracji.
~*~
Harry zerwał się z łóżka, założył różowe kapciuszki w króliczki, po czym zbiegł po schodach i zamknął się na chwilę w łazience. Wyszorował ząbki, poprawił włosy i uśmiechnął się do swojego odbicia. Postanowił, że zrobi na śniadanie tosty, chociaż ketchup skończył się wczoraj. Gdy smarował chleb usłyszał dzwonek do drzwi, więc zdjął z wieszaka kremowy szlafrok i zarzucił go na plecy, po czym przekręcił klucz.
- no wreszcie! - głos Louisa go nie zaskoczył. - zrobiłem zakupy – chłopak wepchnął Harry’ego do środka i trzymając w jednej ręce siatki z zakupami, wpił się w jego usta. - smakujesz miętą.
- to pasta do zębów – zaśmiał się Harry i odwzajemnił pocałunek, dziękując w myślach swojemu Aniołowi za to, że papierowy samolocik zbliżył go do szczęścia.
- cokolwiek powiesz, mój mały – Louis poczochrał jego włosy i wniósł produkty do kuchni. - gotujesz, jutro przychodzi Lindsay, obiecałem, że Ci nie powiem, ale ktoś musi to zrobić, więc… - urwał, widząc zaskoczony wyraz twarzy swojego chłopaka.
- Lou…nie widziałem jej ponad dwa lata… pół roku przed tym, jak mnie przygarnąłeś widzieliśmy się ostatni raz.
- Nie przygarnąłem, tylko wygrzałeś sobie w moim sercu miejsce, dlatego tu jesteś, dlatego od dwóch lat mieszkamy razem. - oplótł swoje ręce wokół talii młodszego, który opierał się teraz o meble.
Harry podniósł wisiorek papierowego samolocika do ust i lekko go cmoknął, po czym zrobił to samo z tatuażem Louisa.
- Harry?
- tak?
-zapraszam Cię dziś na kolację.
-miałeś na myśli randkę. - poprawił go młodszy, po czym wsunął swoją głowę w zagłębienie jego szyi i przymknął oczy, nucąc pod nosem „To jest ten moment, którego potrzebowaliśmy najbardziej”*.
- och, przejrzałeś mnie!
- przecież obserwowałem Cię od miesięcy.**
_________________
* przerobiony pierwszy fragment piosenki, którą śpiewał wcześniej Harry.
** nawiązanie do wcześniejszych słów Louisa, gdyby ktoś nie zczaił :D
Świetny, jak zawsze.
OdpowiedzUsuńJesteś genialna!
Ola <3