Rozdział 9. - Green tea






 Od autorki: Jestem z dziewiątką! Napiszcie, czy Wam się podoba :) Dziękuję za wsparcie i za masę wyświetleń! ♥♥♥

 Link do masterposta: KLIK

Harry myśli przez chwilę, po czym w jego oczach pojawia się iskra zrozumienia. 

- Mówiłeś… wspominałeś kiedyś o nerce, oddałeś ją...oddałeś ją mi… - mówi cicho, ale Louis jest pewien, że mikrofon wyłapał każdy szczegół.

Harry! - ma łzy w oczach, ale to nie jest ważne, kiedy młodszy przytula go ciasno, szepcząc jak bardzo jest wdzięczny za uratowanie jego życia. A to, że kamera wciąż wściekle rejestruje każdy ich ruch i każde słowo… nie ma żadnego znaczenia. Przynajmniej nie w tym momencie.

Louis pozwala emocjom opaść, gdy słyszą upomnienia adwokata. I nawet jeśli pozostała trójka uważa to za cudowny zbieg okoliczności, nie mówią nic poza prośbą o kontynuowanie przesłuchania. Harry się wzdryga.

Kolejne kilka godzin upływa na opowieściach skrzywdzonego chłopca. Nie szczędzi detali w żadnej z nich, przez co Louis jest wyraźnie zdegustowany. Nie słowami Harry'ego, ale tym, czego dokonali mężczyźni w jego życiu. Jest dużo krzyku i łez. Jest też zdziwiony Louis. Głównie tym, że Harry wciąż dopuszcza go do siebie. To wydaje się być czymś wyjątkowym i Louis jest pewny, że tak właśnie jest.

Kiedy spotkanie dobiega końca, rozmawia jeszcze chwilę z prawnikiem, podczas gdy jeden z lekarzy podaje Harry'emu lek na uspokojenie. Louis nie jest całkowicie za tym, mógłby przecież ukoić nerwy chłopca tuląc go do swojej piersi, ale żaden z obcych tego nie wie, więc niespecjalnie ich wini. Adwokat obiecuje, że skontaktują się z nim, jak tylko sprawa ruszy dalej. Wspomina także o zeznaniach Gemmy Styles. Louis ma nadzieję. I ma zamiar się trzymać jej kurczowo do samego końca, bo nachodząca go coraz częściej myśl o kupnie lub wynajęciu mieszkania z Harrym nie odejdzie tak łatwo.

Kiedy odprowadza Harry'ego do jego pokoju, chłopak jest senny. Louis nie lubi go w takim stanie, ale wie, że sen jest lekiem na większość dolegliwości. Nakrywa go puchatą kołdrą, całuje w czoło i wychodzi chwilę po tym, jak powieki Harry'ego opadają. Ma cudowne uczucie, dudniące o ścianki jego serca - uratował komuś życie. A tym kimś jest Harry, jego chłopak.

Z uśmiechem wchodzi do gabinetu. Nie słyszy nawet pytań Liama, kiedy stawia wodę na herbatę i wyciąga brązowy cukier, by wsypać go do cukierniczki, gdzie resztki słodyczy zaczęły powoli zasychać.

- Louis, jesteś nieobecny. Co się stało? 
- Co?
- Pytam... - kaszle sucho - zielona herbata? Co z Harrym?
- Będzie z nim dobrze. Śpi. Murs podał mu coś z efektem nasennym.
- Och... pozwoliłeś?
- Uratowałem mu życie, Liam, to byłem ja... - uśmiecha się, a łza spływa mu po policzku.
- Co? - Liam marszczy brwi. - Dobrze się czujesz? Jesteś pewny, że nie wstrzyknęli tego Tobie? - mówi pół serio, pół żartem.
- Co? Nie! Mówię o nerce, oddałem mu nerkę.
- Harry'emu? - pyta, a Louis tylko na to czekał. Przez kolejną godzinę opowiada o tym, co stało się pięć lat temu, nie szczędzi głośnych okrzyków i dumnych wyznań. Nie może przestać mówić nawet, gdy do pomieszczenia wchodzi kilka innych lekarzy. Jest tak cholernie dumny z tego przeznaczenia.

Kiedy nadchodzi koniec jego zmiany, prosi Liama o nocny dyżur. Chce tylko pojechać do domu, wziąć prysznic i zapewnić mamę, że wszystko jest w porządku. Payne nie ma serca odmówić mu, po tym, jak Harry był cały dzień pod presją, przez co Louis wjeżdża właśnie na podjazd swojego domu. Fizzy siedzi w oknie, jakby na kogoś czekała.

- Louis! Jesteś! - cieszy się i przytula go, jakby nie widzieli się dobre kilka lat.
- Coś się stało? - martwi się, ale żadna zła wiadomość nie przychodzi.
- Nie, ale Reece miał mnie zawieźć do kina i się spóźnia - jęczy przeciągle.
- Mogę to zrobić, ale daj mi chwilę na prysznic, podrzucę Cię w drodze do szpitala.
- Masz nocny dyżur?
- Tak jakby, tak, zamieniłem się z Liamem - wrzuca brudne rzeczy do kosza na pranie, gdy Jay wchodzi do pralni.
- Czy ja słyszałam coś o nocnym dyżurze? - pyta i całuje Louisa w czoło.
- Mamo...
- To Harry, nie? Chcesz tam być z nim. - mówi prosto Lottie, która od kilku minut opiera się o jeden z filarów. - Kiedy ja się tak zakocham?
- Przestańcie, jadę do pracy.

Jay puszcza Lottie oczko, a ta wychodzi. Fizzy krzyczy, że będzie czekać na dworze, więc Louis zostaje sam ze swoją troskliwą mamą.
- Jak on się ma?
- Myślę, że powinnaś jutro przyjść, to go odciągnie od myślenia. Mogłabyś wziąć Doris i Ernesta? - pakuje swoją torbę, nie patrząc Jay w oczy.
- Tak, to brzmi świetnie. Ucieszą się. Czy z Harrym na pewno dobrze?
- Nie, mamo... i długo nie będzie. Teraz jest na lekach, ale...
- Rozumiem - przytula - jestem tu dla Ciebie, w porządku? - Louis prawie płacze, ale potem przypomina sobie to.
- Mamo, oddałem mu nerkę.
- Słucham? - Jay się wzdryga - Ale Louis...masz tylko jedną.
- Oddałem nerkę. Tym chłopcem był Harry.

Jay zamiera, a potem na jej usta wpływa ogromny uśmiech. - Jutro, jak wrócisz i odeśpisz, musisz mi koniecznie wszystko opowiedzieć, dobrze? -  przytula ją mocno, roniąc kilka łez, nawet jeśli żadne z nich o tym nie wspomina. Jay prosi, by poczekał i przygotowuje tosty z nutellą i masłem orzechowym, po czym starannie zawija w sreberko. - Osłodź mu trochę ten wieczór - pakuje je Louisowi, a ten posyła jej w podziękowaniu uśmiech.

~*~

Jest około trzeciej nad ranem, gdy Louis sprawdza, czy Harry nadal śpi. Lek powinien powoli ustępować i lekarz nie chce, by jego pacjent czuł się przytłoczony, gdy obudzi się sam. Wchodzi na palcach i siada na białym krzesełku. 

- Nie śpię... - odzywa się Harry i jego głos jest, Louis nie wie, nie wie nawet jak mógłby to opisać. Natychmiast się podnosi i chce usiąść obok niego, ale ten blokuje jego ruch. - Nie...nie musisz. Wiem, że się mnie brzydzisz. - I to uderza Louisa podwójnie. Stoi zamroczony i patrzy w spłakane oczy chłopca, któremu oddałby wszystko, nawet serce, myśli.

- Co? - jest jednak jedynym, co opuszcza jego usta. - Nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz. - dodaje po chwili, a Harry nie wydaje się uwierzyć. Mimo wszystko zabiera rękę i teraz Louis może owinąć wokół jego ciała swoją własną.

- No, dalej. Jestem tutaj, tak jak obiecałem Ci być. I nigdzie się nie wybieram.

- Ale, Louis...

- Nie ma żadnego ale. Wiesz, mogłeś mi to wszystko wcześniej powiedzieć i nie zmieniłbym zdania, co do nas. To nie ma znaczenia. Cóż, ma, ale nie takie, jak sądzisz. Chcę sprawiać, że zapomnisz o tym choć na kilka minut, chcę sprawiać, że będziesz szczęśliwy. I wiesz co? - Harry patrzy na niego jak na najpiękniejszy obraz świata. W jego kącikach zbierają się łzy i choć mrok spowija pokój, Louis może dostrzec, jak z ledwością utrzymują się nieporuszone.

- Pamiętasz, jak powiedziałem Ci, że Cię naprawię? Tak naprawdę nie muszę, bo nigdy nie byłeś zepsuty. Wystarczyło przyznać, jak bardzo Cię kocham.

Harry zamyka oczy, a po jego policzkach spływają słone krople. Louis czuje jakby coś zniszczył, ale chwile później posiada na swoich wargach usta młodszego i nic, nawet gwiazdy letnią nocą, nie mogłyby być piękniejsze. Nie potrzebuje odpowiedzi Harry'ego w formie słów. To, co najlepsze, już dostał i ma zamiar o to dbać do końca swoich dni.

Tosty z nutellą i masłem orzechowym definitywnie dodają temu wieczorowi słodkości. 

~*~

Następnego dnia panuje chaos. Jest rano, gdy Leigh Anne potrząsa ramieniem Louisa, który zasnął na lekarskiej kanapie.
- Co się dzieje? - szepcze pół-spiąco, gdy lekarka nie daje za wygraną.
- Louis, ewakuujemy szpital, czujniki przeciwpożarowe wyczuły dym. 
- Co? Pali się? - jęczy, mając nadzieje, ze tylko żartuje, jednak wyraz jej twarzy wskazuje na coś zupełnie innego. - O, kurwa! 
- Zbierz swoich podopiecznych i udajcie się do lewego skrzydła, strażacy już działają.
- Gdzie Liam?!
- Poszedł zlokalizować źródło zapłonu. Powiedział, że wyjdzie ze szpitala, jak ostatni pacjent opuści nasz oddział, ruchy!

Louis biegnie co sił w nogach i wzywa wszystkich do zbiórki w wyznaczonym miejscu. Niall trochę narzeka, a Taylor wraca się po swoją gitarę, ale większość osób po prostu go słucha. Wpada do pokoju Harry'ego i prosi, by szybko wziął Dusty na ręce.

- Co się dzieje? Czy to ćwiczenia pożarowe? - pyta chłopak, ale Louis kręci głową.
- To wszystko, tylko nie ćwiczenia, kochanie, musimy iść - łapie go za rękę, a Harry mógłby przysiąc, że czuje zapach dymu. - Czy to nie z pokoju Zayna? - pyta, ale Louis podnosi kota i wyprowadza tę dwójkę w bezpieczne miejsce. Kiedy grupa strażaków prowadzi ich do wyjścia, Louis dostrzega, że Harry miał rację. Zayn! 
- Wrócę po niego, został na oddziale - mówi, ale Harry jest przeciwny.
- Nie możesz, Louis, to niebezpieczne!
- Ale to Zayn, obiecuje, że nic mi nie będzie, idź z resztą. Spotkamy się pod budynkiem. Słowo - przytula go szybko. W panującym z każdej strony rozgardiaszu nie ma możliwości, by ktoś zwrócił na nich uwagę. Przynajmniej tak myślą.

Louis biegnie z powrotem na piętro, rezygnując z wzięcia windy. Cokolwiek to jest, nie chce zostać uwięziony podczas katastrofy, tym bardziej pożaru. Puka do drzwi Zayna, co może wydawać się w tej sytuacji niedorzeczne, jednak nawyki łapiemy bardzo szybko. Kiedy nikt nie odpowiada wchodzi do środka. Cały pokój jest zadymiony i Louis już ma krzyczeć, gdy widzi, jak Zayn odpala fajkę wodną.

- Co do chuja?! - mówi, a ten marszczy brwi. - Ścisz, kurwa, tą muzykę, jest alarm! Przeciwpożarowy!
- Co mówisz? -krzyczy Zayn i zaciąga się. Przyjemny zapach rozchodzi się po pomieszczeniu.
- Zayn, kurwa - Louis odłącza magnetofon - cały szpital ewakuowano - mówi cicho, ale poważnie, choć chce mu się śmiać. No przecież...
- Nie... - Zayn zamiera, po czym patrzy na fajkę wodną, na Louisa i znów na fajkę wodną. - Jak bardzo mam przejebane? - próbuje otworzyć okno, ale jego dłonie drżą. 
- Uspokój się, jestem pewien, że Liam jakoś to załatwi.
- Co ja? Dlaczego wciąż tu jesteście? - odzywa się ordynator, stojąc już w pełnej gotowości do ewakuowania nawet kosmosu, jeśli zagrażałoby to życiu jego oddziału. W pomieszczeniu nastaje cisza. Zayn nie patrzy już na nikogo, nawet nie próbuje ukryć unoszącego się dymu. Liam zaczyna rozumieć, myśli Louis i mało nie płacze ze śmiechu, widząc jego minę,

- Skąd to masz? - jest pierwszym, o co pyta, ale Zayn milczy.
- Skąd on to ma? - zwraca się teraz do Louisa, brzmi na zdenerwowanego. 
Louis unosi ramiona. - Nie mam pojęcia, przecież mu tego nie dałem, wiem, o czujnikach! - bulwersuje się na myśl, że Liam go oskarża.
- Więc kto? Zayn, przez Twoją głupią zabawę cały ośrodek poniesie szkody. Ewakuowano ponad 300 osób! - krzyczy, a wtedy do pomieszczenia wchodzi jakiś strażak. Rozmawia z Liamem przez chwilę, podczas gdy Louis próbuje uspokoić winnego. Bezskutecznie.

~*~

- Więc to Zayn wzniecił pożar? - pyta Harry, kiedy kilka godzin później pozwalają im wrócić do swoich pokoi. Louis przytakuje i pomaga Harry'emu zapiąć sweter. 
- Nie do końca pożar - poprawia się Louis - wszedłem tam, a on palił fajkę wodną - mówi zwyczajnie, a Harry się wzdryga. - Liam chce go teraz za to ukarać, ale ten nie chce powiedzieć, jak ją zdobył. Nawet mi. - śmieje się.  - To było nawet zabawne, Peterson jest wściekły, ale odkryli jakieś nieszczelne rury, dzięki czemu mogą to naprawić zanim usterka się powiększy. Szczęście w nieszczęściu. - komentuje.
- Um, Louis? - mówi Harry, gdy ciągnie go na bujany fotel. - To moja wina.
- Co Ty mówisz, kochanie? Nawet Cię tam nie było.... - nie próbuje nawet zrozumieć.
- Ja... dałem mu tę fajkę - krzywi się, mając nadzieję, że Louis się nie zdenerwuje.
Milczą przez chwilę, po czym Louis wybucha śmiechem.
- Poważnie? Harry, przecież wiesz, że tu są czujniki!
- Ale... dostał ją na urodziny, miał korzystać, jak wyjdzie. Może...to była chwila słabości? Każdy je ma. - szepcze, czując się winnym.
- Hej, wszystko dobrze, nie martw się tym.
- Ale szpital...
- Mają na to fundusze.
- Jestem głupi - mówi smutno, a Louis głaszcze go po plecach. 
- Nie jesteś. Chcesz o tym porozmawiać?
- O czym?
- O tym, co Cię trapi.
- Skąd...
Louis całuje jego skroń. To jakby rozwiązuje mu język.
- Czuję, że Cię zawiodę...
- Dlaczego tak myślisz? Nie sądzę, byś mógł. - odpowiada szczerze Louis.
- Co jeśli nie wyjdę tak szybko? Nie możesz żyć z kimś, kto jest...
- Nie chcę nikogo innego, więc cóż, będę żył. - mówi szorstko - przepraszam, po prostu... mógłbyś we mnie uwierzyć? Wiem, że wiara w samego siebie to trudna sprawa, ale spróbuj uwierzyć chociaż we mnie.
Harry przytakuje niemo. Nie zdąża jednak odpowiedzieć, bo do pokoju ktoś wchodzi. Początkowo ogarnia ich panika, a Harry zeskakuje z kolan Louisa, jednak kiedy słyszy chichot dzieci, wie, że to rodzina jego chłopaka.

- Mamo, dotarliście! - cieszy się Louis i zaprasza ich bliżej. Harry ma w kącie postawiony stolik i cztery krzesła. Jay kładzie torby na jednym, po czym pochodzi do nich bliżej.
- Harry, to moja mama, mamo to Harry, te dwa urwisy to Doris i Ernest - przedstawia ich sobie, gdy maluchy próbują okiełznać Dusty.
- Bardzo miło Cię poznać, Harry, słyszałam o Tobie wiele dobrego - mówi Johannah, a Harry się zawstydza.
- Panią również, bardzo dziękuję.
- Mów mi Jay, czuję się wtedy bardziej cool. - żartuje, a on nie wie, czy powinien się śmiać.

Louis proponuje, że przyniesie herbatę, więc wychodzi na chwilę, głaszcząc uprzednio plecy Harry'ego w celu dodania mu otuchy. Jay nie jest nachalna, obserwuje zabawę swoich dzieci, wymieniając z Harrym małe uwagi.
- Louis zawsze chciał mieć dużo dzieci, mam na myśli - urywa - nigdy dotąd nie spotkał właściwej osoby, ale lubi dzieci..
- Ja...um - rozważa przez chwilę, czy powinien być tak bardzo szczery z matką Louisa i czy to nie powinna być jego decyzja, by ją o tym poinformować, ale to wypływa nagle - ja...mam dziecko... Nazywa się Rosie Anne. - mówi smutno.
- Och... ale jesteś taki młody? - mówi zdziwiona Jay i wtedy Harry postanawia po raz pierwszy z własnej woli opowiedzieć komuś swoją historię.

Kiedy Louis wraca, Harry jest wtulony w jego mamę i cicho pochlipuje. Jego oczy są zamknięte, ale łatwo stwierdzić, że daleko mu do zaśnięcia. Tomlinson posyła tylko mamie pytające spojrzenie, gdy ta niemo każde mu być cicho. Rozmawia więc z Ernestem i Doris o ich dniu w przedszkolu. Nie wie, co tak naprawdę się stało. Kiedy kilka godzin później odprowadza swoją rodzinę do wyjścia, rodzicielka szepcze mu coś na ucho.

- Myślę, że brakuje mu mamy. Będę przychodzić częściej. 

 I Louis nie mógłby jej kochać mocniej, niż robi to właśnie teraz.

~*~

Mija kilka tygodni. Sytuacja w klinice wydaje się poprawiać, nawet dyrektor jest zadowolony z prac remontowych jakie poczyniono. Liam przebywa obecnie na urlopie, a Louis zastępuje go w podstawowych obowiązkach, co oznacza tyle, iż jest w szpitalu dwadzieścia cztery godziny na dobę. Inni lekarze mu współczują, jednak oni nie wiedzą, że ma powód do bycia tutaj tak często.

Jego powodem jest Harry. Harry, który kilkanaście dni po przesłuchaniu, jakie odbyło się w towarzystwie lekarzy z ministerstwa, jest w stanie rozmawiać o swoim życiu bez napadów paniki. I nawet jeśli Louis nie przypisuje sobie tego sukcesu, młodszy wie, że to dzięki niemu. Dzięki niemu i jego mamie, która odwiedza go w każdej wolnej chwili. Przeważnie wtedy, gdy Louis nie może lub jest zajęty innymi obowiązkami w pracy, bo cóż, ma przecież też innych pacjentów. Harry to rozumie i nie jest na niego zły. Marzy o tym, by też pewnego dnia spełniać się w swojej wymarzonej pracy. I nawet jeśli pewnego razu napomyka o tym Jay, ta obiecuje zachować to w tajemnicy.

- Cześć, jesteś Harry, prawda? - niska blondynka o brązowej karnacji wychyla się zza drzwi. - To musisz być Ty, w takim kimś mógłby zakochać się mój brat - wchodzi nie czekając na potwierdzenie i Harry musi przyznać, ma w sobie coś z Louisa.
- Jesteś Lottie - mówi, po czym posyła jej uśmiech. - Wiele o Tobie słyszałem. - podaje jej rękę, a ona odwzajemnia gest.
- Chciałam Cię w końcu poznać osobiście, moja rodzina zwariowała na Twoim punkcie - żartuje, przez co Harry nieznacznie się rumieni.
- Twoja rodzina jest dla mnie bardzo miła, nigdy nie będę mógł się odwdzięczyć... - urywa, bo drzwi uchylają się po raz kolejny i do pokoju wchodzi Louis.
- Cześć, kochanie - mówi, patrząc w swój notes - Lottie? Co tu robisz?
- Tak wita mnie mój kochany brat - jęczy dziewczyna. - Urwałam się ze szkoły, nie mów mamie.
- Lotts!
- Chciałam poznać Harry'ego, winisz mnie? Po tej sesji rozmów w sobotę... - Louis zasłania jej usta, a Harry nagle staje się bardziej ciekawy niż kiedykolwiek dotąd.
- Rozmów?
- Rozmawialiśmy tylko o tym, że jesteś cudowny - całuje go miękko, na co Lottie wydaje dźwięk obrzydzenia. 
- Przyniosłam Ci kilka magazynów o modzie, w jednym z nich jest też wywiad z Zoellą!
- Z Zoellą? - piszczy Harry  - uwielbiam ją!
- Naprawdę?! Ja też! - śmieje się Lottie, a Louis przewraca oczami i zostawia ich samych. Jest pewien, że nawet nie zauważą jego nieobecności.

~*~

Sala rozpraw wydaje się tętnić życiem. Jest tam Jay i Lottie, a nawet Fizzy, której udało się ubłagać matkę, by pozwoliła jej uczestniczyć przynajmniej w tej części procesu, w którym nie wystąpią niecenzuralne treści. Są tam dla Harry'ego. Louis też jest. Siedzi obok chłopca, jako jego lekarz, a wkrótce jako chłopak, myśli Louis, a może nawet narzeczony. Jeśli tylko Harry się zgodzi.

Mamo, poślubię go, pewnego dnia oświadczę mu się i wezmę go w podróż jego życia, chcę, by wszystkie chwile, jakie staną się jego codziennością odkąd jest ze mną, były czymś więcej niż tylko wspomnieniami. Chcę, by był najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi, by czuł się kochany i ważny, by rozumiał, jak wiele dla mnie znaczy. Zrobię to pewnego dnia, stanę z nim na ślubnym kobiercu i wsunę obrączkę na jego palec, potem dam mu dzieci, kupimy dom z ogrodem, a Ty będziesz najwspanialszą babcią pod słońcem. Obiecuję - szepce Louis pewnego chłodnego wieczoru podczas rozmowy ze swoją matką.

Harry siedzi spięty, przetwarzając wszystko raz jeszcze. Wie, że nie musi zgadzać się, by zeznawać, ale wie też, że może odnieść tym większy sukces. Taśma z jego przesłuchaniem leży w brązowej kopercie na biurku sędziego. Mimo wszystko ma jeszcze kilka minut na podjęcie decyzji. Jego dłonie drżą, dlatego zaciska je mocno na drewnianej ławce.

- Wszystko dobrze, kochanie? - szepcze mu na ucho Louis, a chwilę później ich spojrzenia krzyżują się.
- Nie wiem, nie wiem, czy dam radę, Lou - mówi cicho. Nie chce, by Ci ludzie wiedzieli, co czuje, nie chce, by wiedzieli, że jest słaby. Jest tam też Nick Grimshaw i Harry z trudnością stara się nie patrzeć w jego stronę. Cierpi na samą myśl, że ten człowiek jest w tym samym pomieszczeniu, co on i Louis.

- Proszę wstać! Sąd idzie! Sprawę prowadzi... - okrzyk zostaje poprzedzony głośnym gongiem, jednak nie to jest teraz ważne. Louis przysuwa swoje usta do ucha Harry'ego i wypowiada kilka słów, które dają Harry'emu siłę na walkę o swoje. Teraz jest pewien, nie byłby tutaj bez pomocy Louisa i wszystko, co zamierza robić do końca swoich dni to dbać o osobę, którą przeznaczenie postawiło na jego drodze.

- Kocham Cię i wiem, że sobie poradzisz. Po prostu to wiem, Haz. 

5 komentarzy :

  1. Ehh już liczyłam na jakąś pikantną scenę między Zaynem i Liamem, po tym fejkowym pożarze. Ale nic się nie martw, czego nie do czytam to do wymyślam, a wyobraźnię mam bujną ;) Rozdział fenomenalny, poruszający taki prawdziwy. Choć muszę przyznać, że Lou zbyt dobrym lekarzem nie jest, tak zasypiać ciągle na dyżurach i to w łóżkach pacjentów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy ma jakieś słabości :D zakochiwanie się w pacjentach też nie należy do jego obowiązków :')
      Dziękuję za komentarz! ❤
      A co do Ziama - w następnym rozdziale możesz się czegoś spodziewać!
      Buziaki i dziękuję raz jeszcze🙊

      Usuń
  2. Love love love cudny po prostu kocham każdy rozdział tego bloga. Trochę szkoda że to już prawie koniec tego opowiadania, ale wszystko co świetne kiedyś się kończy :/ Mam nadzieje że po tym opowiadaniu pojawi się kolejne równie dobre jak to :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaww, dziekuje bardzo bardzo!
      Cieszę się, ze Ci się podoba☺❤❤

      Usuń
  3. Heej! Kiedy możemy spodziewać się dziesiątego rozdziału? xx

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję :)

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka